Pacia mówi:
- Robię ci okienko.
- Z czego?
- Z klocków lego, a z czego?!
Po chwili ja:
- Cieszysz się?
- Z czego?
- Z klocków lego, a z czego?!
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Pacia mówi:
- Robię ci okienko.
- Z czego?
- Z klocków lego, a z czego?!
Po chwili ja:
- Cieszysz się?
- Z czego?
- Z klocków lego, a z czego?!
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Z Maciem i Kaktusem opuściliśmy na jakąś godzinę Zakład Produkcji Kodu Maszynowego, by trochę pobiegać. No i rozmawiamy w trakcie o różnych kwestiach, a rozmowy podczas biegu mają dla mnie bardzo ciekawy klimat. Rozmawia się o rzeczach ważnych i nieważnych - ale równocześnie, pewnie dzięki endogennym narkotykom wydzielonym w związku z wysiłkiem, włącza się pewien szczególny dystans do poruszanych tematów - tak jakby bardziej dotykało się sensu, lepiej chwytało - to oczywiście iluzja. A dywagujemy o globalnej sytuacji makroekonomicznej, paradygmatach kulturowych, technice wojskowej i strategiach militarnych, kontuzjach sportowych, sensowności gaci do biegania z windstoperem (w nomenklaturze Kaktusa "jajochrony" ;) ). W którymś momencie Kaktus pyta mnie:
- Czy przeczytałeś tę książkę Schweitzera, co ci pożyczałem?
- Jeszcze nie, cały czas w kiblu leży (pod stosem Tygodników Powszechnych)
- Krótka jest, tak akurat na dwa klocki.
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Taki dialog z Pacią:
- "Values are facts about well-being of conscious creatures"
- I am too conscious to be well
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Rafał Ziemkiewicz stawia środowisku Politycznej Krytyki zarzut równania nacjonalizmu z faszyzmem, a mi się zdaje że prezentowane przez Ziemkiewicza w tym temacie poglądy, w związku z ignorowaniem pewnych faktów, zrównują w istocie faszyzm z nacjonalizmem. Osoby o narodowych przekonaniach, ale bez faszyzującego kolorytu, mogą czuć się tym głęboko dotknięte.
W zasadzie faszyzm jest świetny, by się o tym przekonać wystarczy przeczytać postulaty włoskiego manifestu faszystowskiego, mając na uwadze także kontekst historyczny ich ogłoszenia. Przyznanie prawa wyborczego kobietom i rozszerzenie takich praw dla ludzi młodych, ośmiogodzinny dzień pracy, płaca minimalna, obniżenie wieku emerytalnego, koncepcja współpracy klas społecznych, etc.. Gdybym był wtedy Włochem, prawdopodobnie byłbym faszystą. Niestety mimo początkowych zachwytów nad tymi nowymi nurtami polityczno-społecznymi (np. Churchilla), po doświadczeniu niemieckiego nazizmu, termin faszyzm zyskał bardzo negatywne konotacje, a stało się tak nie z racji typowych dla faszyzmu postulatów politycznych, lecz z racji sposobów w jakie faszyści je realizowali.
Jeśli dzisiaj ktoś używa epitetu "faszysta", to może mieć na myśli co najmniej dwie kwestie:
To drugie, mówiąc precyzyjniej, opisywane jest jako "postawa faszyzująca". O problemach definiowania faszyzmu pisze Orwell w eseju What is Fascism? Już w jego czasach problem był skomplikowany do tego stopnia, że sam Orwell miał okazję być oskarżonym o uczestnictwo w działaniach faszystowskiej organizacji. Nasz obecny zamęt pojęciowy nie jest zatem niczym szczególnym. Wyrwany z kontekstu fragment tego eseju jest często cytowany w polskim Interncie (za sprawą wikipedii), na poparcie tezy iż nie da się faszyzmu definiować:
It will be seen that, as used, the word ‘Fascism’ is almost entirely meaningless. In conversation, of course, it is used even more wildly than in print. I have heard it applied to farmers, shopkeepers, Social Credit, corporal punishment, fox-hunting, bull-fighting, the 1922 Committee, the 1941 Committee, Kipling, Gandhi, Chiang Kai-Shek, homosexuality, Priestley's broadcasts, Youth Hostels, astrology, women, dogs and I do not know what else.
Lecz dalej autor pisze:
Yet underneath all this mess there does lie a kind of buried meaning. To begin with, it is clear that there are very great differences, some of them easy to point out and not easy to explain away, between the régimes called Fascist and those called democratic. Secondly, if ‘Fascist’ means ‘in sympathy with Hitler’, some of the accusations I have listed above are obviously very much more justified than others.
I dalej o postawie faszyzującej:
Thirdly, even the people who recklessly fling the word ‘Fascist’ in every direction attach at any rate an emotional significance to it. By ‘Fascism’ they mean, roughly speaking, something cruel, unscrupulous, arrogant, obscurantist, anti-liberal and anti-working-class. Except for the relatively small number of Fascist sympathizers, almost any English person would accept ‘bully’ as a synonym for ‘Fascist’. That is about as near to a definition as this much-abused word has come.
Mam wrażenie, że bardzo źle się dzieje dla czytelności życia politycznego, kiedy z racji historycznych obciążeń faszyści nie pozwalają mówić o sobie per "faszyści" (w przeciwieństwie np. do komunistów, którzy raczej nie mają oporów by swoje poglądy adekwatnie nazywać, mimo zbrodniczych skutków działania wielu komunistycznych systemów). Irracjonalny wydaje mi się także zakaz używania symboliki faszystowskiej. Dziewczyny i chłopaki muszą się strasznie frustrować wkładając tyle wysiłku w maskowanie swojej tożsamości.
Nie widzę nic zdrożnego w głoszeniu idei faszystowskich, dopóki głoszący je odżegnują się od stosowania przemocy jako sposobu ich realizacji. Oficjalna legitymizacja przemocy pojawiała się jednak w historycznych ruchach faszystowskich dopiero po uzyskaniu przez nie stosownego poziomu poparcia społecznego, i właśnie to budzi niepokój.
Utożsamianie nacjonalizmu z faszyzmem jest oczywiście nadużyciem, ale nie wydaje mi się by ci którym to RAZ przypisuje, faktycznie popełniali ten błąd (jego tekst w istocie zaprzecza jego własnej tezie). Historyczne organizacje, które same siebie określały mianem faszystowskich, głosiły różne idee i używały różnych symboli. Część z tych idei i część z tych symboli propagują dzisiaj organizacje takie jak Wszechpolska Młodzież, czy Radykalny Obóz Narodowy. Z zupełnie zrozumiałych względów ich członkowie oficjalnie odżegnują się od ideowej łączności z faszyzmem i z podobnie zrozumiałych względów wielu obserwatorów ich działalności jest zaniepokojonych wyraźnym nawiązywaniem do idei i symboliki dawnych organizacji faszystowskich. Jeszcze większy niepokój budzą akty przemocy dokonywane przez członków tych grup, ponieważ sugerują obecną w ich ramach postawę faszyzującą. Oczywiście to ostatnie dotyczy wszelkich innych grup akceptujących przemoc jako środek realizacji własnych celów - np. paradoksalnie niektórych antyfaszystów.
Co do poglądów RAZa - chciałbym przeczytać raczej w jaki sposób odnosi się on do tezy, iż uczestnicząc jako autorytet w Marszu Niepodległości, legitymizuje tym samym poglądy części jego organizatorów. A jakie to są poglądy?
Pozwoliłem sobie przełożyć fragment definicji faszyzmu z angielskiej wikipedii:
Faszyści dązą do ożywienia własnych narodów dzięki wkładowi we wspólnotę narodową rozumianą jako byt organiczny, w którym jednostki związane są tożsamością narodową dzięki ponadjednostkowym związkom z dziedzictwem, kulturą i krwią. Dla osiągnięcia tego celu, faszyści likwidują siły, idee, ludzi i systemy postrzegane jako przyczyna dekadencji i degeneracji. Faszyści postulują utworzenie totalitarnego jednopartyjnego rządu, który wpłynie na masową mobilizację narodu poprzez indoktrynację, wychowanie fizyczne, dyscyplinę i regulacje polityki rodzinnej (np. eugenika).
A teraz polecam lekturę deklaracji ideowej Wszechpolskiej Młodzieży.
Faszyzm i nacjonalizm to oczywiście pojęcia różne i nie należy ich mieszać. Mam natomiast wrażenie, że paradoksalnie to Rafał Ziemkiewicz dokonał ich zrównania (i to właśnie w tej kolejności), ignorując argumenty osób znajdujących w działalności inicjatorów Marszu Niepodległości:
Ignorowanie semantycznej zawartości tych argumentów, przy założeniu że mamy do czynienia po prostu z ruchami "narodowymi", obraża jak sądzę wielu polskich nacjonalistów. Zbywanie tego rodzaju argumentów stwierdzeniem, iż to polscy narodowcy ginęli z rąk niemieckich faszystów, jest w tym kontekście irrelewantne.
Obraz często wart jest więcej niż słowa. To zdjęcie nie zostało zrobione w Berlinie w roku 1939, lecz w Krakowie w roku 2007:
Polecam także mój poprzedni wpis o marszu podległości tożsamości etnicznej.
Natio znaczy tyle co narodzona - jest rodzaju żeńskiego.
- Wierzymy w powszechne braterstwo, wyższość pokoju i współpracy nad wojną i nienawiścią, uważamy, że człowiek powinien być miarą wszystkich rzeczy...
Położył ciężką przylgę na moim kolanie.
- Dlaczego człowiek? - powiedział. - Zresztą, mniejsza o to. Ale pana wyliczenie jest negatywne: brak wojny, brak nienawiści - na litość mgławicową, nie macie żadnych pozytywnych ideałów?
Pozytywne ideały? - idea niepodległości państwa narodowego z pewnością do nich nie należy, ponieważ jest afirmacją braku podległości, ale czy można sensownie określić co jest niezależne od czego? Historycy próbują, ale odniesienia którymi się posługują już na starcie uwikłane są chociażby w medium określonego języka, a co za tym idzie w mnóstwo wartościujących konotacji oddalających ich prace od ideałów naukowej neutralności. Nawet ci pretendujący do maksymalnego obiektywizmu badacze, nie potrafią uciec od etnocentrycznego paradygmatu w rodzaju:
Zbrodnie "innych" przeciwko "nam" to tragedie, natomiast zbrodnie popełnione przez "nas" wobec "innych" to zwycięstwa.
W przytoczonym fragmencie Dzinników Gwiazdowych Lema, Ijon Tichy rozmawia z Tarrakaninem. Tichy ma zostać ambasadorem Ziemi na kosmicznym analogonie ONZ, a jego interlokutor pomaga zrobić dobre entre. Polecam lekturę całej Podróży ósmej, ponieważ genialnie pomaga dekonstruować dobre samopoczucie nas wszystkich, którzy jesteśmy w "posiadaniu" zgrabnych idei-protez opisujących rzeczywistość społeczną, czy polityczną. "Lewo, prawo, centrum, liberał, konserwatysta, komunista, faszysta". To są takie współczesne świeckie nurty "religijne" związane z funkcjonowaniem tzw. państwa narodowego. Rzecz w tym, że coś takiego jak naród nie istnieje, a każdy kto odwołuje się do tego pojęcia o nieskończonych konotacjach a pustej denotacji, zaczyna w moim odczuciu od razu mówić językiem z gruntu magicznym.
O ile w dyskursie publicznym społeczeństw świata zachodniego, odniesienia religijne zostały przeważnie wyrugowane, o tyle nowożytna nowomowa okołopaństwowa ma się coraz lepiej. Istnieje nie jedna, lecz wiele "metafizyk bytu narodowego". Spektrum to będzie zawierać nie tylko ujęcia akademickie czerpiące z de Maistre'a, ale także poglądy kibica ubliżającego PZPN za usunięcie orła z koszulek sportowców. Joseph de Maistre twierdził iż:
nie ma wcale człowieka na świecie. Widziałem w swoim życiu Francuzów, Włochów, Rosjan, etc.; wiem nawet, dzięki Monteskiuszowi, że można być Persem; ale co do człowieka, oświadczam, że nie spotkałem go w życiu; jeśli istnieje, to nic o tym nie wiem
Wyłonienie się idei państwa narodowego we współcześnie znanej formie nastąpiło w XVIII i XIX wieku, a więc stosunkowo późno w historii ziemskich kultur. Powszechna świadomość przynależności do określonego narodu to też rzecz stosunkowo nowa, związana z rewolucją masowego rozprzestrzeniania memów, dzięki coraz szerszej scholaryzacji. Wystarczy posłuchać jak dzisiejszy góral ze Szczawnicy opowiada o tatrzańskich góralach skalnych i o lachach.
Ciągnąc dalej religijną metaforykę, "naród" to współczesny bałwan - bożek. Z samego faktu przynależności narodowej mają płynąć jakoby powinności, których niespełnienie będzie często karane bardziej surowo, niż niegdyś karano odstępstwa od wiary. Powszechne jest przekonanie, iż obywatel Polski powinien czuć solidarność z polskimi rolnikami i zabiegać o ich interesy. Ale właściwie z jakich niemetafizycznych powodów powinienem bardziej dbać o interesy polskiego rolnika, niż o interesy duńskiego hipisa, czy europejskiego przedsiębiorcy? W jakimś sensie łatwiej mi znaleźć kryterium tożsamości z tymi drugimi. A w grę wchodzą także wybory etyczne, wszakże poprawa kondycji polskiej wsi, może iść w parze z degradacją warunków bytowania ludzi w innych częściach świata.
Powszechne przywiązanie do metafizyki idei narodowych nie dziwi mnie. Jest ono zewnętrzną oznaką funkcjonowania genetycznie warunkowanych mechanizmów podtrzymywania tożsamości etnicznej wewnątrz społeczności. Pojęcie "narodu" to pokłosie procesów ewolucji kultury, gdzie w sposób emergentny transformuje się skala kryteriów zachowania ekwilibrium grupy, stanowiących socjobiologiczny imperatyw (grupy których geny nie fundują memów socjalnego integryzmu, skazane są na ekstynkcję). Omawiana homeostaza trwa dzięki kilku strategiom, np.:
Tak to wygląda w stadzie szympansów, tak to wyglądało w znanej nam historii gdzie grupą była grupa etniczna, i tak to wygląda w przypadku dużych zbiorowisk ludzkich, gdzie grupę zastąpiła społeczność nazywana narodem (kultura - emergentny poziom memetyczny na bazie etnicznego).
Każda metafizyka narodu którą znam, różnicuje podmiotowość etyczną poszczególnych osobników naszego gatunku (zarówno moral agents jak i moral patients) w zależności od ich pochodzenia etnicznego, lub też w wersji bardziej wyrafinowanej - kulturowego. To jest konsekwencja pierwotnego rozróżnienia my-oni. Przekonania generujące tego rodzaju modele aksjologiczne są dla mnie z gruntu nonsensowne, ponieważ relatywizują normy moralne do obrębu danej kultury, a zatem odbierają narzędzia oceny działań przedstawicieli innych kultur. Konsekwentny narodowiec musi jednak w związku z tym przyznać, iż brakuje mu kryteriów oceny kultury własnej innych niż estetyczne, a de gustibus non disputandum est. To daje pewien wgląd w przyczyny dla których z ideami narodowymi nie da się polemizować. Neutralna naukowo-biologiczna perspektywa, wbrew zideologizowanej antropometrii nazistów, pozwala nam w przypadku ludzi rozróżnić jedynie genom Pan sapiens, od genomu innych gatunków zwierząt.
Powiem więcej, coraz częściej pojawiają się głosy etyków, iż w świetle danych naukowych na temat etologii innych gatunków zwierząt, kategorię moral patiency należałoby rozszerzyć także na nie, ponieważ bez tego nie możemy sensownie mówić o uniwersalnej etyce dla Pan sapiens. Przykładem może być esej Petera Singera, All animals are equal. "Dlaczego jedynie człowiek?" zapytywał retorycznie Tarrakanin. A czemu nie świadome istoty (w tym przypadku przedstawiciele innej cywilizacji kosmicznej)? A czemu nie istoty zdolne do przeżywania bólu? Przed nami jeszcze daleka droga, a przezwyciężenie perspektywy wynikającej z tożsamości etnicznej to dopiero jej początek.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem powyższy plakat, pierwszą myślą było, że jest świetnie zrobiony: przystojni młodzi chłopcy, atrakcyjne dziewczyny - niczym z hollywoodzkiej superprodukcji. Ale druga myśl była gorzka: one ich rodzą po to, żeby zabijali i byli zabijani. To że martyrologia w estetyce Grottgera przetransformowana została w bohaterstwo rodem z komiksu, trochę mnie cieszy, a trochę martwi. Bo skoro już nie można powiedzieć: "dobry Polak to ten, który zginął w powstaniu, a dobra Polka to taka, która go do dzisiaj opłakuje", to co właściwie możemy powiedzieć i właściwie po co to mówić?
Fizykalne granice funkcjonowania "narodu" wyznacza granica "państwa". Nigdy nie zapominajmy, że tego rodzaju granica istnieje wyłącznie na mapie, a mapa nie jest terytorium. Kiedy przeczytałem przed laty iż to znane na świecie sformułowanie (np. via Baudrillard pojawia się w filmie Matrix) pochodzi od "naszego" Alfreda Korzybskiego, o którym w Polsce chyba mało kto słyszał, to odczułem pewien żal, ale także coś w rodzaju "dumy narodowej". Dzisiaj nie czuję już nic z tego rodzaju rzeczy. Mam natomiast nadzieję, że sam Korzybski, zajmujący się między innymi krytyką języka totalitaryzmów, byłby ukontentowany tym co tutaj napisałem.
Tyle się rozpisałem, a przecież można było dużo prościej, słowami Kur:
marsz, marsz Marszałkowską, pełne spoko, tupią glany
wznosimy twarde piąchy, skandujemy slogany,
że Prajednia, Wola Mocy i Kutas Światowida
przyporządkują nam Murzyna i pogonią precz Żyda!
mamy haj jak w Sylwestra, kible lecą do góry,
pryska witryn szkło, z wózków sypią się wióry
jadą suki, lodówy, komandosi i gliny
już za chwilę nas znowu spałują te skurwyny!
(...)
razem wsławimy imię Polski, ja pierdolę!...
Skoro natio już jest na tym świecie, to pomóżmy jej trochę zsocjalizować się z innymi dzieciakami i dorosnąć w wymiarze etycznym. A dorastanie w tym wymiarze polega na zawieszaniu własnej perspektywy, wobec wyobrażenia o perspektywie innych - do tego potrzebna jest empatia. No i pozostając w tematyce okołoprokreacyjnej, która co i rusz powraca w tym wpisie, jeszcze tylko cudny plakat przygotowany przez Agatę Cynamonovą.
Polecam także wpis o równaniu faszyzmu z nacjonalizmem
Usiąść gołą dupą na otwartym klozecie, lub zamkniętej klapie od kibla. Oczywiście spodziewając się równocześnie, że wszystko jest na swoim miejscu. Efekt podobny jak przy próbie zstępowania na nieistniejące schody, kiedy niespodziewanie dochodzimy już do poziomu podłogi.
Chcesz poznać więcej efektów?
BTW docierający na tego bloga poprzez wyszukiwarki w tym miesiącu, najczęściej wpisywali: "kupa ludzika z lego", oraz "zielone krwinki". ;)
Pacia mnie pyta:
Czy bidet z dziurką zamiast kranu i w tobie budzi lęk kastracyjny?
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Na zakładzie produkcji kodu maszynowego Kardigen opowiadał o obejrzanym przypadkiem w telewizorze dokumencie. Pewien naukowiec pracuje nad przesyłaniem sygnałów w przeszłość, co jest możliwe dzięki cechom wykazywanym przez elementy splątane kwantowo. Celem jest komercjalizacja rozwiązania. Zaczęliśmy z Lockiem dywagować nad możliwymi zastosowaniami i wpływaniem na przyszłość. Lock mówi:
- możnaby przesłać Alexowi informację, żeby nie wieszał się na drążku
Kilka dni wcześniej Alex wstał od komputera i zawisł na drążku - mamy takie zainstalowane w firmie na niektórych futrynach - trzeba rozciągać kręgosłupy (także moralne) przy naszym siedzącym trybie życia. Na nieszczęście tarcie pomiędzy futryną a mocowaniem drążka okazało się niewystarczające. Alex spadł na plecy łamiąc obie łopatki i to w wielu miejscach. Przy okazji trochę walnął się w głowę tracąc na chwilę pamięć krótkotrwałą. W oczekiwaniu na pogotowie, leżał obolały na podłodze i co chwilę pytał nas co się stało - trzeba było mu od nowa opowiadać że spadł z drążka.
Dziwnie działa ten nasz mózg, albo raczej hipokamp. Gdyby tak sam mózg potrafił wysyłać sobie informacje w przeszłość. Było nawet takie opowiadanie Dicka, o chłopcu u którego strumień świadomości biegł w przeszłość, a nie w przyszłość.
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
- Coś brzydko jebie.
- Acze, ale czy to nie jest pleonazm, bo czy coś może "ładnie jebać"?
- Masz rację, ale mi się podoba to zestawienie słów z różnych kontekstów - grzeczne "brzydko" i niegrzeczne "jebać".
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Początkowo chciałem odpowiedzieć Roziemu na komentarz pod postem rzeczywistość jest ciekawsza niż telewizja, ale wyszło tego trochę, więc będzie kolejny wpis.
To co zostało z inspiracji Nergala podarte, nie ma dla mnie dużego znaczenia. Chodzi mi raczej o mechanizm transgresji - przekraczania granic wyznaczonych przez kulturowe paradygmaty (tabu) - w tym przypadku judeochrześcijańskie. Sam mechanizm transgresji nie ma nic wspólnego z satanizmem, ale jeśli analizować motywację (skłonności psychologiczne, a nie poglądy) działań satanistów, to wyraźnie się ujawnia.
Weźmy prosty przykład transgresji w języku. W Polsce występuje bodaj jedno transgresyjne religijnie przekleństwo - "krucafuks". Ale w kulturze frankofońskiej takie terminy jak "komunikant", czy "tabernakulum" nie znane już są w ich znaczeniach religijnych, lecz funkcjonują powszechnie wyłącznie jako wulgaryzmy, i to o bardzo dużym ciężarze gatunkowym. Zasadzały się one pierwotnie na profanacji tego co sakralne poprzez zestawienie go ze świeckim i przyziemnym kontekstem - dziś mało kto pamięta etymologię tych słów.
Podobną transgresją jest przekręcenie krzyża do góry nogami, albo symulowanie bycia rubasznym biskupem. Najśmieszniejsze jest to, że powstały w ten sposób wizerunek antysakralny przepełniony jest jeszcze większą nawet pompatycznością niż pierwowzór - tym razem demoniczo-mroczną. Obserwacja tych procesów dostarcza mi sporo radości. ;)
Nie uważam by w samym mechanizmie transgresji było coś złego, sam znajduję przyjemność w byciu obrazoburcą. Mówienie o Jahwe jako mściwym bóstwie wulkanicznym, które stanowiło pierwowzór ideowy szatana, sprawia mi podobną satysfakcję, co kalanie wizerunku szatana sugestią że robi on kupę. :) Podobnie będę się nabijał wraz Fellinim z pokazu mody eklezjalnej, jak i z image scenicznego Behemota.
"Mordowanie kotów" o którym pisałem to oczywiście żart - figura czynu złego przypisywanego satanistom. Pamiętam z dzieciństwa na mojej dzielni ukatrupione koty. Kumple mający starszych kolegów mówili że to sataniści. Wśród ludzi kilka lat od nas starszych było ich sporo. Ile w tym prawdy, nie potrafię stwierdzić.
Niektórzy transgresji bardzo potrzebują na co dzień, a znęcanie się nad zwierzęciem również jest jej formą. Nie każda transgresja jest etycznie zła (np. modyfikacje ciała), lecz ta właśnie jest. Czy występy Nergala w telewizji mogą skłonić kogoś do transgresji? - z pewnością. Czy będzie to transgresja o negatywnych skutkach etycznych? - tego nie wiem, ale jest to w granicach prawdopodobieństwa.
Oficjalnych denominacji satanizmu jest kilka. Na studiach miałem kolegę laveyowca (tzw. satanizm ateistyczny), z którym wiele na ten temat przegadałem. Punkt 10 który Rozie podaje pochodzi z jedenastu przykazań satanizmu tego właśnie odłamu. Ale inne odłamy uznają szatana za osobę i jak przypuszczam czczą tę postać na różne sposoby. Z pewnością jakość obrządku zależy wtedy od stopnia transgresji, a ten skorelowany jest z przekraczaniem nie tylko norm dominującej religii (wymiar estetyczny), ale także norm etycznych.
Słyszałem kiedyś amerykański pole joke o Polaku homoseksualiście: spał z kobietami. Analogiczny można opowiedzieć o Polaku sataniście: jest ojcem chrzestnym. To też o Nergalu. ;)
Satanizm jest produktem ewolucji kultury, podobnie jak katolicyzm, czy chrześcijaństwo w ogólności. Tożsamość współczesnego satanisty nie jest autonomiczna w tym sensie, że buduje się w opozycji do tradycji chrześcijańskiej - przez negację, czy też transgresję. "Szatan", "diabeł", "Lucyfer", etc., to pojęcia żywe w zachodniej teologii, o zdecydowanie pejoratywnych konotacjach. W kontekście satanizmu pojęcia te zostają dowartościowane. Interesująca jest zatem geneza tych idei w tradycji chrześcijańskiej.
Silne przekonanie o istnieniu boga zła chrześcijaństwo zawdzięcza wpływom gnostyckim i manichejskim. Wywodziły się one zarówno z dawniejszych religii o silnie zaznaczonym dualizmie, jak i z tradycji greckiej. Dualizm to wizja współistniejących bogów dobra i zła. Wpływy filozofii greckiej z kolei powodowały wiązanie dobra z duchem, zła zaś z materią. Bóg zła to równocześnie demiurg - stworzyciel materii. Gnoza była oczywiście chrześcijańska - to znaczy postać Chrystusa zajmowała tu istotne miejsce. Był on rozumiany jako "wysłannik" boga dobra. Po przeczytaniu mitów o Jahwe gnostycy doszli do bardzo logicznego wniosku, iż ten stworzyciel materii (Genesis), a przy tym istota niesłychanie mściwa i oczekująca przejawiania agresji, musi być bogiem zła. No bo w końcu jaki wniosek można wysnuć po przeczytaniu opisu genocydów dokonywanych na przedstawicielach innych grup etnicznych i kulturowych - np. Madianitach. Chrześcijaństwo miało od samego zarania uniwersalne, czyli nie-etnocentryczne założenia. To stanowiło o jego nośności w ówczesnym tyglu kulturowym basenu Morza Śródziemnego. Obraz Boga zlecającego rzeź innych grup etnicznych, z pewnością nie pasował typowemu świeżemu chrześcijaninowi wyrosłemu w kulturze helleńskiej.
Poglądy gnostyckie stopniowo tępiono jako tzw. "herezje", czyli odstępstwa od ortodoksji. To co nazywano "herezją" stanowiło zazwyczaj złożony pogląd metafizyczny. By go podważyć, należało go najpierw zrozumieć i sformułować, a zatem uciec się do słownika pojęciowego "heretyków" i dzięki niemu "ortodoksję" dopiero wyprodukować. W tym przypadku polega ona zasadniczo na tym, że szatan istnieje jako osoba, ale nie można go nazwać bogiem. W ten podskórny sposób poglądy heretyków, z początku właśnie gnostyków, stawały się przez wieki częścią tak oficjalnej doktryny kościoła, co i wierzeń ludowych. Pokłosiem tych ewolucyjnych procesów jest współczesna koncepcja "szatana" - "osobowego zła", będącego antytezą dobrego i miłosiernego boga chrześcijańskiego monoteizmu. W oczywisty sposób prowadzi to do faktycznego politeizmu, szczególnie uwzględniwszy wszelkie hierarchie supernaturalnych bytów pośrednich jak anioły, czy przetransformowany w postać wierzeń maryjnych kult "bogini matki".
Satanista niszczący Biblię postępuje w pewnym sensie absurdalnie, choć prawdopodobnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdyby zniszczył części z mitami odnośnie życia Jehoszuy (tzw. Nowy Testament) byłoby to jeszcze zrozumiałe. Ale niszcząc tzw. księgi Starego Testamentu "w imię szatana", niszczy równocześnie najstarszą pisaną spuściznę po tymże - przynajmniej z punktu widzenia gnostyków, dzięki którym satanizm mógł się w ewolucji kultury wyłonić.
Piszę to w wszystko w kontekście występów Nergala-satanisty w TVP. W komentarzach hierarchów Kościoła katolickiego na ten temat pobrzmiewa właśnie esencjalne i zarazem osobowe rozumienie "wcielonego zła", którego wyznawcy nie można dopuszczać przed publiczne kamery. Podczas gdy "zło" które w dyskursie społecznym nas interesuje, nie jest metafizyczną konstytucją bytu supernaturalnego, lecz kwalifikacją etyczną ludzkich czynów. Trudno mi sobie wyobrazić, by same występy Nergala w telewizji były złe w sensie etycznym. Pozostaje natomiast pytanie, czy jego zaangażowanie będzie miało potencjał takiego wpływania na odbiorców, by w sensie etycznym postępowali źle? Wydaje mi się, że to najistotniejsze pytanie w obecnej sytuacji, ale niestety mam zbyt mało danych, by na nie odpowiedzieć.
Mam wrażenie że jedyną skuteczną metodą deprecjonowania satanistycznego patosu jest satyra. Czy ktoś, kto widział "kaka demona", skłonny będzie jeszcze do zabijania kota w celu złożenia ofiary szatanowi?
Boże, szatanie i wszelkie byty supernaturalne znane i nieznane razem wzięte - bądźcie błogosławione za to, iż uczyniłyście mnie wolnym od potrzeby gapienia się w telewizor. Jeśli tylko jest to w waszej mocy, to sprawcie jeszcze żeby telewizyjne memy nie przenikały do Internetu. ;)
Temat znalazł kontynuację we wpisie O potrzebie transgresji.
Alan postawił wczoraj żółtą koparkę obok R2-D2 i mówi:
Łoli będzie się teraz bawić z Iwą. Będzie zbierać kjubowe śmieciuszki.
Siedzimy sobie w ogródku pewnego lokalu - Alan, Pacia, Estelar i ja. Alan trochę marudny, więc zacna kelnerka wypożycza nam dwa zestawy domino i dzięki temu w trakcie konsumpcji możemy wszyscy dodatkowo dobodźcować umysł budowaniem różnych przemyślnych konstrukcji. W pewnym momencie pani zabierająca naczynia upuszcza przypadkiem nóż na nogawkę moich spodni.
- najf - trzeźwo zauważa Alan, bo się uczył z nianią angielskich nazw i mu się spodobały
- oj bardzo przepraszam, czy pana pobrudziłam? - zapytuje zatroskana kobieta
W tym momencie podnoszę do góry spoczywające na moich nogawkach podeszwy sandałków Alana i mówię:
- widzi Pani, ja tu mam znacznie skuteczniejsze narzędzia brudzenia
- gdybym był kobietą, to za ten tekst dałbym ci dupy - oznajmił Estelar upewniwszy się uprzednio, że Pani odeszła już na odległość zapewniającą dostateczną separację audialną
- nie będąc kobietą także możesz to zrobić - mówi na to moja cudownie racjonalna żona Pacia
Więcej o serii Nerdowskie dialogi.
Trafiłem na takie kuriozum i pokazałem Paci - jeden z zestawów klocków LEGO wydany w związku z emisją filmu Toy Story. A ona na to:
Platon by się załamał, gdyby zobaczył taki cień cienia cienia.
Idea wojownika, której wcieleniem są amerykańscy marines, których etos poznajemy w związku z filmami wojennymi o Wietnamie, które w istocie są antywojenne, ale dzieci o tym nie wiedzą, dlatego produkuje się dla nich adekwatne zabawki w kategorii "żołnierzyki". Takie właśnie postaci zostały sportretowane w filmie Toy Story, gdzie scenariusz odwołuje się do świata wyobraźni dziecka. Zielone figurki imitują zachowania domniemanych prawdziwych wojaków, ale poruszają się w dosyć szczególny sposób, ponieważ do ich stóp przytwierdzone są podstawki będące elementem paradygmatu żołnierzykowego.
Toy Story jest o tyle szczególny, że był pierwszą produkcją pełnometrażową stworzoną całkowicie przy użyciu generowanej komputerowo trójwymiarowej grafiki. Innymi słowy wszystko co widzimy na ekranie to tylko wizualizacja relacji matematycznych opisujących różne obiekty w wirtualnej przestrzeni (w sensie platońskim idealnej, abstrakcyjnej). Innymi słowy samo wrzucenie danych matematycznych na nośnik w postaci dysku twardego to pierwszy "cień" (w tym przypadku składający się z potencjałów magnetycznych). Wygenerowane klatki filmu to kolejny cień.
Sekwencje filmu pokazujące zielone militarne postaci, do tego stopnia wryły się odbiorcom w pamięć, że sensowna stała się produkcja zabawek, formą swoją nawiązujących do figurek z ekranu. Jednakże wykonanie wiernej plastikowej kopii kinowego żołnierzyka jest nieakceptowalne w paradygmacie klocków LEGO. Dlatego żołnierzykami zostały typowe "ludziki LEGO" (będące swoją drogą reprezentacją idei człowieka w ogóle), lecz w tym przypadku całkowicie zielone (tak jak uproszczony w celu obniżenia kosztów produkcji pierwowzór pierwowzoru). Elementem dopełniającym całość jest podstawka przytwierdzona do nóg ludzika, która w paradygmacie LEGO czyni go niezdolnym do niezależnego zginania nóg w stawie biodrowym. Innymi słowy te ludziki LEGO są celowo uczynione dysfunkcyjnymi, by stało się zadość formie adekwatnej z tą filmową.
Nie interesuje mnie, czy filozoficzni postmoderniści mają rację - skoro nie istnieje "prawda przez duże P", to nie ma też kryteriów pozwalających to sensownie rozstrzygnąć. ;) Bardziej dumam nad tym, w jakim świecie przyjdzie bytować Alanowi. Wszak te symulakra i symulacje stają się dla odbiorcy przezroczyste. Ja po prostu miałem w dzieciństwie żołnierzyki. Teraz widzę, że przez dwie i pół dekady nagle bardzo dużo w temacie żołnierzyków się zmieniło i myślę że rozumiem dlaczego. Ale dla dzieci które wchodzą w taką zastaną sytuację, to tło nie istnieje - jest kompletnie przezroczyste. W dodatku akceleracja zmian o których piszę zdaje się dokonywać w tempie wykładniczym.
Toy Story obejrzałem już jako dorosły człowiek, motywując się tym, iż w rozumieniu współczesnej kultury pomaga znajomość tak istotnego źródła memów. Była to wszak produkcja przełomowa i w dodatku kolejne wydania niezmiernie ważnego dla mnie debiana są nazywane imionami postaci z tej animacji. Potem obejrzałem jeszcze raz, by określić czy historia nadaje się dla Alana. W połowie wyłączyłem, stwierdziwszy że ilość pokazanej przemocy jest zbyt duża.
Jeszcze jeden efekt zaobserwowany niedawno.
Zapach moczu po spożyciu szparagów
Ten efekt łatwo można przeoczyć (lub raczej przewęszyć), o ile się o nim nie wie. Wiedza ta jest z kolei brzemieniem, od którego nie sposób się uwolnić.
Zauważyłem że opowieści o zapachu moczu wprawiają moich rozmówców w pewną konsternację. Z pewnością od tego momentu przełamują oni kulturowe tabu w toalecie. Potem w sferze werbalnej już niekoniecznie. ;)
Ten wpis daje początek nowemu tagowi "efekt".
Efekt powstaje wtedy, kiedy nasze działania przynoszą zgoła nieoczekiwane rezultaty. Chodzi o docierające ze zmysłów dane, które są nietypowe, zaskakujące, a czasem przy tym wysoce estetyczne. Opisy efektów są o tyle stymulujące, że pobudzają wyobraźnię.
Oto efekt zaobserwowany dzisiaj:
drgająca struna wiolonczeli dotknięta oprawką okularów
Różne rzeczy można zobaczyć w sieci, różnego ciężaru gatunkowego. Trafiłem przypadkiem na coś, co wryło mi się w pamięć. Mam nadzieję pamiętać ten obraz jak najdłużej. Ciężar gatunkowy tego co zobaczycie wymyka się wszelkim klasyfikacjom:
To jest nagranie procesu umierania oraz samej śmierci mnicha dżinijskiego. Dżinizm ewoluował w Indiach, gdzie ma dzisiaj ok. 10-12 milionów wyznawców. Ze zgrozą odkryłem niedawno, że nic prawie nie wiem na temat tak istotnej światowej religii. Buddyzm przebił się do świadomości zachodniej, nie miejsce tu analizować z jakich powodów. Dżinizm pozostał mocno egzotyczny.
Liczba wyznawców dżinizmu jest relatywnie mała, lecz wpływ tej religii na kulturę światową znaczący, choć często nieuświadomiony. Prawdopodobnie stanowił on grunt dla rozwoju buddyzmu, jako religia i kultura od tego drugiego starsza. Wywierał też przez wieki przemożny wpływ na wszelkie ruchy religijne i filozoficzne półwyspu indyjskiego. Według znanych przekazów historycznych nigdy nie toczono wojny w imię dżinizmu. Zasadnicza różnica pomiędzy dwoma głównymi odłamami kultu polega na tym, że mnisi jednej denominacji noszą ubrania, a w przypadku drugiej są nadzy.
Gandhi był pod ogromnym wpływem dżinizmu. Filozofia nonviolance ma swe źródło w zasadzie ahinsa - szacunku dla wszelkiego życia, szczególnie czujących istot, ale także roślin. Zasadę tę symbolizuje dłoń stanowiąca ilustrację tego posta. Sam Gandhi, by pogodzić praktykę życia ze światopoglądem, został frutarianinem.
W dzieciństwie widziałem w telewizji dokument o Indiach. Jedna scena przedstawiała mnicha, który zanim postawił stopę, omiatał wpierw ziemię miotełką, by przypadkiem nie zgładzić jakiegoś insekta. Dżiniści zasłaniają też sobie maseczkami usta i nos, by zmniejszyć prawdopodobieństwo wchłonięcia robaków latających. Z praktykowaniem ahinsa wiążą się też posty i bezmięsna dieta. Wielu mnichów buddyjskich zjada mięso twierdząc, zresztą bardzo słusznie, iż zło tkwi w zabijaniu i sprawianiu w związku z tym cierpienia, nie zaś w spożywaniu martwych ciał czujących istot. Powszechna dieta wegetariańska w dżinizmie zdaje się jednak świadczyć o lepszej konceptualizacji związków przyczynowo skutkowych między popytem na produkty odzwierzęce, a podażą na nie.
Wracając do tematu posta, nie pokazuję tu cudzej śmierci, by nią epatować. Tego rodzaju zarzut byłby właśnie egzemplum stosowania zachodnich kategorii myślowych, o których zaraz. W tym wschodnim kulcie śmierć jest czymś wyraźnie innym, niż w kulturze zachodu. Z pewnością o różnicy tej stanowi głównie dżinijska wiara w reinkarnację.
Piękna jest śmierć tego mnicha, który doskonale świadomy, zna moment swego odejścia - nie ma w tym żadnej martyrologii. Nasza kultura przyzwyczaja nas by poszukiwać piękna w zgonach żołnierzy, policjantów, bohaterów, męczenników, etc., Chrystus wszak cierpiał umierając na krzyżu i w ten sposób ustanowił coś w rodzaju modelu szlachetnego cierpienia i zgonu. Przyozdabia się zatem często denatów poetyką kina wojennego, czy obrazowań patriotyczno-narodowych (wystarczy odpowiednio rzewna muzyka w backgroundzie gdy bohater umiera). Upiększać herosów mają sprawy za które walczą. Pod pewnymi warunkami piękne może być też bolesne umieranie chorego, szczególnie jeśli jakimś cudownym zrządzeniem losu śmierci się jednak wymknie, by konwencjonalnemu happy endowi stało się zadość. Zwykła śmierć znika kompletnie z firmamentu - jest ztabuizowana.
Oczywiście przez śmierć rozumiem tu umieranie i sam moment zatrzymania funkcji życiowych organizmu. Nie mam na myśli pogrzebów i lamentów, które dzieją się potem, bo tu zachodni rytuał jest nad wyraz rozbudowany. Ale na co dzień nie chcemy o śmierci pamiętać. "To know we can die is to be dead already". Umierających odwozimy do szpitali, by tam dokonali żywota, żeby dzieci nie oglądały. Umrzeć w domu to dziś niezwykły przywilej.
A przy tym umierającym dżiniście jest nie tyle rodzina, co jak można wnioskować, cała lokalna społeczność. Nie chodzi wyłącznie o obecność, mężczyźni wokół umierającego aktywnie mu pomagają - podtrzymują go, nieustannie dotykają. Odchodzenie, zrytualizowane w ten sposób, jest czymś zupełnie nam obcym. Może kiedyś bliższym, gdy umierało się w domu. Ale w realiach dzisiejszej sterylnej szpitalnej bieli i białych parawanów otaczających łóżko pacjenta który właśnie zszedł, to zupełna abstrakcja.
Umieranie w samotności, to pewnie jedna z tych bardziej niefajnych rzeczy które mogą nas w życiu spotkać. ;)
Pierś jego na dwanaście łokci szeroka,
członek jego mierzy łokcie trzy.
Miał on takie długie prącieEpilog by Pacia (XXIXw.).
że z phoebami żył w trójkącie.
Bo gdy współżył ze swą żoną
wychodziło drugą stroną.
Koniec co wystawał z tyłu
phoebe w siebie więc włożyłu.
Czytałem ostatnio o ciekawej teorii odnośnie genezy mechanizmu empatii. Kilka cech wyróżnia nasz gatunek spośród innych gatunków zwierzęcych. Ot choćby zakamuflowany moment owulacji u samic, z czym wiąże się więziotwórcza funkcja stosunków seksualnych istotna dla wieloletniego wychowania relatywnie niedorozwiniętych ludzkich noworodków. Kolejny wyróżnik to niewiarygodna wprost potliwość, z czym wiąże się zdolność do biegów długodystansowych (mam na myśli dystanse od parudziesięciu do paruset kilometrów). Pytanie czemu służy taka ewolucyjna adaptacja?
Od milionów lat hominidy polują na inne zwierzęta, dostarczając sobie w ten sposób dodatkowego białka. Zaawansowane narzędzia zabijania są jednak relatywnie późne. Zdrowy osobnik Pan sapiens jest natomiast w stanie zabiec na śmierć niemal dowolne zwierzę, czego może dokonać jeszcze w wieku blisko sześćdziesięciu lat, kiedy to osiągi w biegach długodystansowych powracają do poziomu 19-latka (szczyt formy przypada mniej więcej na 27 rok życia). Jest to możliwe dzięki kilku szczegółom naszej anatomii takim jak np. ścięgno Achillesa, ale przede wszystkim dzięki gruczołom potowym zlokalizowanym na powierzchni całego ciała. Inne gatunki chłodzą organizm zasadniczo przez drogi oddechowe, co okazuje się być metodą dalece niewydajną.
To nie tylko teoria. Odkryto plemiona, które stosują tzw. polowanie uporczywe. Takie łowy wymagają od myśliwego niezmiernej uważności. Musi on wziąć pod uwagę wszelkie szczegóły sytuacji w rodzaju tropów upatrzonego osobnika (np. antylopy), stopnia jego pragnienia, kształtu ekskrementów, ale co najważniejsze myśliwy musi niejako wczuć się w psychikę swej ofiary. Myśleć tak jak to zwierzę, by przewidzieć jego przyszłe zachowania. Jak przypuszczam "myślenie" i "myśliwy" mają wspólną etymologię, co w tym kontekście jest zupełnie zrozumiałe. Myśliwy musiał być empatyczny.
Na poziomie neurobiologicznym mechanizm empatii wyjaśnia się z pomocą neuronów lustrzanych, ale jest to oczywiście jedynie fizykalny sposób realizacji pewnej funkcji mentalnej. Spotkałem się z argumentem, iż o empatii można mówić sensownie jedynie w kontekście odniesienia do osobników tego samego gatunku. To o czym pisałem wyżej pokazuje iż jest zgoła inaczej.
Pan sapiens - spocony empatyczny myśliwy. Prawdopodobnie dzięki takiej kondycji naszego gatunku niektórzy jego osobnicy skonstatowali ostatecznie "zmierzch świadomości łowcy". Argumenty "z empatii", do których odwołują się obrońcy praw zwierząt, są często lokowane w kontekście czysto emotywnym, co jest jak mi się wydaję wysoce niesłuszne.
A teraz napiszę co przedstawia ilustrujące tego posta zdjęcie. Biegną na nim noga w nogę Arnulfo Quimare oraz Scott Jurek. Quimare jest z plemienia Tarahumara zamieszkującego Miedziany Kanion w Meksyku. Ci Indianie stanowią społeczność dla której bieganie długodystansowe to nie tylko modus operandi, ale przede wszystkim modus vivendi. Jurek jest natomiast najprawdopodobniej najlepszym długodystansowym biegaczem świata (ultramaratony), a równocześnie praktykuje od lat dietę wegańską.
Byłem dziś światkiem niezwykłej sceny. W dzień ten piękny i ciepły mieszkańcy miasta wylegli na błonia. Takoż i my uczyniliśmy z Pacią i Alanem. Błonia to połać trawy w środku miasta zasadniczo wolna od psich ekskrementów, co musi dokonywać się w sposób zgoła cudowny, zważywszy na ogólną ilość tej substancji w okolicy i upodobanie psów, czy może raczej posiadanych przez nie ludzi, do defekacji na zielonym. Wszystkie wymienione okoliczności miały zapewne wpływ na to, iż tak wielu mieszkańców miasta, w pozycji horyzontalnej, naświetlało dzisiaj w tym miejscu swą skórę.
Trawa na błoniach przystrzyżona jest na tyle krótko, że wspaniale może się po niej przemieszczać odpowiednio duży, zdalnie sterowany samochód. Takiego rodzaju wehikuł znalazł się tam dzisiaj, wzbudzając oczywiście ogólne zainteresowanie, przejawiające się głównie w wianuszku dorosłych mężczyzn, oraz młodzieńców, otaczających właściciela modelu i żywo z nim dyskutujących. Jak się po chwili okazało, nie byli to jedyni zafascynowani tematem.
Mamy taką zabawę. Alan dyktuje, a ja piszę:
samochód
impreza
klocki
samochód
malutkie siedzonko
w którym zasypia Alanek
kółeczka
złota rybka
samochód
ogórek
jeszcze foteliki
jeszcze foteliki
takie lusterko
fotelik
panika
wiaderko
ocełan
drzwi
drzwi
samochód z łóżeczkiem
maniek
przyczepa
kółeczka
kółeczka
kółeczka
kjuby
literki
literki jeżdżące
i cuby
ALANSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS
CUBCCCCCCCCC
KJUB
KJUB
KJUB
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
=IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
KJUBOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOAAAAAAAALANAAAAAA
AAAAAALLLLLLLAAAAAANNNNNNNN
ALAN LATACZEK CZARNY
TRAWKI
PŁOTKI
PŁATKI
CZERWONE OKRĘTKI
PIĘKNE OGÓRKOWE KLOCKI
CZERWONE KLOCKI
POŁAMANA TRAWKA
WIEŻA
A KOŁO LATACZKÓW STOI WIEŻA
I KOŁO LATACZKÓW STOI WIEŻA
I KOŁO LATACZKU STOI WIEŻA
I BĘDZIE SIĘ KRĘCIŁ
ALANEK MÓWI LATACZEK
TATA MÓWI LATACZEK
WIATRAK
ALE WIATR
YYYY YYYYYYYY YYYYYY YYYYYYYYYYYYYYY
YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYIYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYTYYYYYYMYYYYYYYYYYYYYYYMYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYXCCCCCCCCCCACCCAXCQQQQQQQQQQQQQCCCXCXACCACCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCCAAAA
AQ Q QQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQQ
QAL.LLLLL.LL;LLL;ŁŁXXXXX
AOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOLLLLLL
TTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTT
ŻABA
Z RUREK
Z SAMOCHODÓW
Z ŚRODKÓW SREBRNYCH
ŻABY
Z RUREK
NOWA EKSALÓWKA
ŻABY
SIURKI
BUTKI
BABCIA
KWADRATY
Jak widać Alan czasem pisze też.
Dodałem przyciski do ulabiania pod każdym postem, oraz po prawej stronie - to dla całego bloga. Klikajcie proszę, by usensownić te experymenta. ;)
Alan dzisiaj rzecze tak:
Do mamy trzeba, do mamy. Mama zabije płacz.
Miało być o wiolonczelistkach, a tym czasem w pierwszym odcinku skrzypek, a w drugim gambista. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że viola da gamba była protoplastką wiolonczeli i kontrabasu.
Dźwięk tego instrumentu jest piękny do granic wytrzymałości. Pierwszy raz usłyszałem go kilka ładnych lat temu. Wróciłem późno do domu. Mieszkałem wówczas u dziadków, którzy o tamtej porze już spali. Zrobiłem sobie kolację i włączyłem telewizor. Trafiłem w środek filmu, jak się później dowiedziałem nosił tytuł Tous les matins du monde - Wszystkie poranki świata. To było jedno z tych doświadczeń, zrazu nie do końca ogarniętych, które zostawiają jednak w pamięci odcisk nie do zatarcia. Po kilku latach, kiedy już zdobyłem kopię Poranków, mogłem spróbować zrozumieć co się wtedy wydarzyło.
Film jest o pięknie - głębokim doświadczeniu estetycznym, którego może dostarczyć muzyka. Jest także o ludziach czasów baroku, o których w zasadzie nie wiemy nic, poza nutami które po sobie zostawili. Na kanwie impresji wywołanej emocjami zaklętymi w tych nutach, powstała najpierw książka, a potem film - fikcyjna historia Monsieur de Sainte-Colombe, jego córek, oraz ucznia Marin Maraise.
Książki nie czytałem, natomiast jeśli chodzi o film, to ma wrażenie iż zabieg kreacji rzeczywistości z muzyki paradoksalnie nie udał się kompletnie, a równocześnie udał się genialnie, bo może właśnie osiągnięcie tego "niepowodzenia" było intencją twórców. Oczywiście pod kątem wizualnym, ten kostiumowy film jest również wspaniały - złożony w większości ze statycznych ujęć. Akcja nie ma jednak żadnego znaczenia - w obliczu tła dźwiękowego blednie kompletnie. W którymś momencie to chwyciłem w całej jaskrawości - pomyślałem: "muzyka ważniejsza niż ludzie". Piękno artystycznej matematyki mózgu, w obliczu którego tracą znaczenie ludzkie losy i emocje - chociażby były najbardziej dramatyczne. Zostaje tylko muzyka - nuty.
Nigdy nie potrafiłem słuchać zbyt długo tzw. muzyki klasycznej. Z kolei muzyka baroku, czy też ogólniej tzw. muzyka dawna, urzekła mnie niepomiernie. Z fascynacji tymi dźwiękami, dopiero współcześnie na nowo odkrywanymi (ot choćby prawie nieznany przed XX w. Vivaldi), zrodziły się "Wszystkie poranki świata". Kluczowy w tym udział miał Katalończyk Jordi Savall. Wirtuoz viola da gamba, ale także muzyczny archeolog. To on odpowiada za ścieżkę dźwiękową filmu. Savall to nie tylko artysta, ale także człowiek-instytucja - w dużej mierze to dzięki niemu oraz wydawnictwu Alia Vox tak żywe jest dzisiaj zainteresowanie kompozytorami i instrumentami czasów renesansu i baroku.
W Śledziogrodzie powstała bardzo interesująca inicjatywa, a mianowicie site Etyka praktyczna. Początkowo był to przede wszystkim blog, ale również coś na kształt serwisu społecznościowego dla osób zainteresowanych akademicko uprawianą etyką. Ostatnio pod patronatem EP wyszedł też pierwszy numer czasopisma naukowego, o tym samym tytule. Szczerze polecam te memy, choć ktoś poszukujący na EP praktycznych wskazówek moralnych, może się srogo zawieść. :)
Włączyłem się w kilka dyskusji na EP, m.in. dotyczących etycznych aspektów układania jadłospisu. Argumenty za stosowaniem określonej diety mogą mieć przeróżny charakter, w tym etyczny. Np. argumentuje się często w ten sposób, iż wykluczenie z diety mięsa, lub też wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego, ma określone pozytywne skutki w sensie etycznym (np. zmniejszenie ilości cierpienia przeżywanego przez osobniki innych niż Pan sapiens gatunków zwierząt). W takim sposobie wnioskowania dostrzegam błąd, czy też raczej uproszczenie, co spróbuję tu wyjaśnić.
Jakość rozważań o charakterze etycznych zależy m.in. od poprawnego rozpoznania związków przyczynowo-skutkowych w obrębie analizowanego tematu. W szczególności odnosi się to do teorii konsekwencjalnych, takich jak utylitaryzm. Kluczowe jest zatem wsparcie, jakiego udzielają etyce nauki szczegółowe.
By pokazać wspomniany błąd wnioskowania, wystarczy podać jeden przykład, gdzie spożycie przez człowieka mięsa, nie wpływa w żadnym stopniu na treści świadomości (np. cierpienie) innego zwierzęcia - ot choćby skonsumowanie padliny. Istotny etycznie związek przyczynowo-skutkowy nie zachodzi między nawykami żywieniowymi określonego osobnika Pan sapiens, a cierpieniem zwierzęcia, którego tkanki ów osobnik potem konsumuje, lecz między popytem na określone produkty złożone z odzwierzęcej biomasy, a ich podażą, oraz specyfiką procesu ich produkcji.
Wyobraźmy sobie osobę na standardowej diecie zachodniej, żywiącą się wyłącznie w domu. Jeśli podejmie ona z dnia na dzień motywowaną etycznie decyzję o zmianie diety na bezmięsną, to można znaleźć argumenty, iż postąpi moralnie gorzej wyrzucając z lodówki zakupione wcześniej mięso, niż gdyby je jednak zjadła (zagospodarowanie efektów działania ocenionego jako moralnie złe, na które równocześnie nie ma się już wpływu).
Istnieje oczywiście kauzalna zależność między tym co jemy, a tym co kupujemy. Będąc wegetarianami nie nabywamy mięsa, a zatem ograniczamy popyt na nie, za czym może pójść zmniejszenie podaży (choć nie musi). Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której istnieje tania i powszechnie dostępna technologia produkowania syntetycznych tkanek zwierzęcych, np. z komórek macierzystych. Nie byłoby więc w "hodowli mięsa" konieczności zachowania pełnej ontogenezy efektującej wykształceniem centralnego układu nerwowego. W takich warunkach istotna etycznie byłaby decyzja o tym, czy sztuczny, czy też naturalny produkt mięsny zdejmiemy z półki sklepowej (zamawiamy w restauracji, etc.), nie zaś decyzja, czy będziemy jeść mięso w ogóle. Dlatego uważam sformułowanie w rodzaju "etyka diety", lub ujęcia w rodzaju "wegetarianie argumentują, iż moralnie naganne jest spożywania mięsa", za zafałszowujące uproszczenia. O ile z pewnością spotykane wśród wegetarian, to mam wrażenie iż raczej egzotyczne dla filozofów piszących o prawach zwierząt (mam na myśli strukturę argumentów, a nie metafory).
Wydaje mi się zatem, iż należałoby zastąpić w dyskursie kategorię "etyka diety" kategorią "etyka konsumpcji", co stanowi oczywiście znacznie szerszy kontekst:
Tutaj znalazłem ciekawe zestawienie dylematów etyki konsumenckiej:Produkty rolne:
Kondycja wytwórców produktu:
Inne:
Mnóstwo praktyczno-etycznych zagadnień. Boję się jednak, że dyskusja o nich na forum EP, wchodząc na poziom metaetyki, raczej oddaliłaby niż przybliżyła praktyczne konkluzje. Czy to dobrze czy źle - w sensie etycznym - nie potrafię ocenić.
Byłem wczoraj na arcyciekawym wykładzie Dobrusi Karbowiak o sufrażystkach wegetariankach. Dowiedziałem się wiele, ale nie o samym wykładzie chcę tutaj pisać. W trakcie dyskusji padło pytanie, o co właściwie dzisiaj zabiegają feministki, skoro w wymiarze prawnym równość płci jest zagwarantowana. Dobrusia opowiedziała z własnego doświadczenia o tym, jak pomaga kobietom uzyskać alimenty. Potem ktoś zapytał jak nazywa się ruch walki o prawa mężczyzn. Odpowiedź brzmiała: "też feminizm". Za exemplum posłużyły starania o zmianę orzecznictwa w kwestii przyznawania prawa opieki nad dziećmi mężczyznom.
O tym, że argumenty feministek nie są rozumiane w społeczeństwie, wiem od dawna. Te pytania przypomniały mi jak bardzo.
Kilka lat temu odwiedziliśmy naszą przyjaciółkę w jej domu rodzinnym na podkarpackiej wsi. Po objedzie zabrałem się za mycie naczyń. Kiedy zobaczyła to mama Basi, to zaraz mówi do mnie: "To może jeszcze kiecę Pan włoży". Nie miała nic złego na myśli - mam wrażenie że po prostu próbowała oswoić jakoś tę dziwną dla niej sytuację. Na marginesie dodam, że sama Basia już podówczas była zdeklarowaną feministką, oraz uważną czytelniczką Zadry.
Feminizm może być terminem mylącym - kojarzony jest często z rywalizacją płci inicjowaną przez kobiety. Tymczasem za poszczególnymi argumentami formułowanymi w ramach tego ruchu stoi bardzo prosta zasada:
Z faktu iż dana osoba prezentuje cechy przypisywane w danej kulturze określonej płci, nie można wywodzić, iż ta osoba posiada określone powinności w sensie prawnym, etycznym, estetycznym, etc.
Utożsamianie feminizmu z walką o równe traktowanie płci wydaje mi się błędne o tyle, że nawiązuje jedynie do częściowych skutków działalności, a nie jej motywacji. Fakt iż sufrażystki tak aktywnie zabiegały o prawa zwierząt, dodatkowo mnie w tym utwierdza. Można wyobrazić sobie całe spektrum poglądów i działań podejmowanych w ramach feminizmu. Jeśli coś je łączy, to właśnie przytoczona wyżej zasada, podbudowana zresztą dziedziną Gender studies, gdzie pokazuje się iż płeć w sensie biologicznym (sex), stanowi jedynie ułamek zjawiska płci rozumianej jako konwencja kulturowa (gender).
Poniżej mały przegląd funkcjonowania gender kobiecego, w ramach różnych kultur, i to tylko w aspekcie estetycznym:
Estetyczna strona gender jest spektakularna. Nikłe ma jednak znaczenie w porównaniu z różnicami poszczególnych kultur w aspekcie prawnych i moralnych konotacji męskości i kobiecości Problem polega na tym, że te elementy w większości pozostają nieuświadomione, ponieważ są zastanymi i wyuczonymi konstruktami. Dlatego rozumiem skąd pytania w rodzaju: "o co tym feministkom jeszcze chodzi?". Ja natomiast, może dzięki psychologizującemu nastawieniu, dostrzegam w życiu codzienny mnóstwo sytuacji usensawniających aktywność feministów i feministek.
Kiedyś wszedłem do hipermarketu, Alanowi akurat brakowało skarpetek, a jak wiadomo noga dziecka rośnie szybko. Stanąłem tak, by w perspektywie widzieć cały regał z ubrankami dla dzieci. Lewa strona różowa, prawa strona niebieska - zgroza. Kiedy mężczyzna nosi dziecko w chuście, może usłyszeć iż ma "ciążę pozamaciczną". I tak jest dużo lepiej, niż przed laty, kiedy ciężko było uświadczyć faceta z wózkiem. Dziadek mojej żony, kiedy mył podłogę (bo jego żona leżała właśnie w połogu), zasłaniał szczelnie wszystkie okna - ze wstydu - bał się że ktoś zauważy. Wśród moich współpracowników, głównie mężczyzn, idea iż mogliby coś ugotować, jest wciąż czystą abstrakcją (co ciekawe mój szef Duńczyk uwielbia gotowanie i to on głównie przygotowuje w domu posiłki). Słyszałem o współczesnych mężczyznach, wykształconych, kulturalnych i w ogóle, którzy własnych dzieci nie przewijają. Przykłady mógłbym mnożyć. Cóż to za kultura, która odebrała mężczyznom możliwości troski o innych, w tym najbardziej praktycznym jej aspekcie? Dlatego że powinni zachować siły i czas na bieganie za mamutem? Mam wrażenie że za obecny stan rzeczy odpowiedzialni są tyle mężczyźni, co i kobiety. Dlatego uważam, iż genderowa krytyka paradygmatów społecznych ma sens.