Najbardziej rozpowszechnioną współcześnie religią nie są różne denominacje chrześcijaństwa, lecz kult państwa narodowego. Ta konwencjonalna parareligia pozostaje dla nas najczęściej zupełnie przezroczysta. Od dziecka wdrażani jesteśmy w zbiór stosownych idei i przypisanych im symboli, co stanowi nowożytny sposób zaspokajania naszej głębokiej potrzeby przynależności - powstaje tzw. społeczność wyobrażona. Dzięki narodowi
zyskujemy przekonanie, iż coś niematerialnego nas łączy, przyznaje prawa, nakłada obowiązki. W imię tego metafizycznego bytu którym jest naród można dokonywać czynów chwalebnych. Można także pod wpływem narodowej ideologii postępować skrajnie niegodziwie - szczególnie wtedy, gdy motywacja do działania podszyta jest resentymentem i ksenofobią. Słyszę często, iż zachowanie tożsamości narodowej wymaga "walki" z wrogami ideologicznymi. W sytuacji braku zagrożenia zewnętrznego, najistotniejszy staje się "wróg wewnętrzny". Polscy narodowcy zdają się większość swego czasu spędzać na "walce" z lokalnymi "lewakami" i "pedałami". Tradycyjny "wróg niemiecki", czy "rosyjski", ten przed którego agresją należałoby narodu "bronić", prawie zupełnie znika z horyzontu. No może poza figurą Unii Europejskiej kojarzonej nie tyle z zagrożeniem militarnym, co z głęboką i dotkliwą opresją internacjonalistycznej homogenizacji skutkującej ograniczeniem suwerenności państwa.
Przy okazji protestów przeciw ACTA pisałem o nowych rodzajach tożsamości, które się na naszych oczach wyłaniają dzięki internetowi. Mi osobiście bliżej jest do duńskiego biznesmena z którym współpracuję, szwedzkiego hipisa z którym rozmawiam o muzyce barokowej, czeskiej studentki filozofii, amerykańskiej artystki-weganki, czy zafascynowanej Koranem harfistki, niż do polskiego rolnika. Z tymi pierwszymi partycypuję bezpośrednio w pewnych treściach kulturowych - mamy wspólną logosferę, w jakimś sensie wspólną tożsamość. Z tym ostatnim nic takiego mnie nie łączy, poza rzekomym "wspólnym interesem narodowym", cokolwiek on oznacza. Dlaczego bardziej miałbym dbać o interes polskiego rolnika, niż o edukację afrykańskich dzieci? Tym bardziej że przeciętny rolnik, dla własnego zysku, przysparza cierpienia hodowanym zwierzętom, co z mojej perspektywy jest działaniem moralnie nagannym (przy tym uważam, iż kupujący od niego mięso postępują jeszcze gorzej).
Znamiennym jest, iż nasi współcześni kształceni narodowcy, dzięki internetowi, szybciej znajdują wspólny język ze słowackimi, węgierskimi, czy skandynawskimi nacjonalistami (zapewne rozmawiając ze wszystkimi po angielsku), niż z jakimkolwiek środowiskiem we własnym narodzie. O ile wiem przed drugą wojną światową wyglądało to całkiem podobnie, mimo braku internetu. Dmowski w cyklu artykułów analizował Hitleryzm jako ruch narodowy
. Z atencją wypowiadał się o Mussolinim:
"Gdybyśmy byli podobni do dzisiejszych Włoch, gdybyśmy mieli taką organizację jak faszyzm, gdybyśmy wreszcie mieli Mussoliniego, największego niewątpliwie człowieka w dzisiejszej Europie, niczego więcej nie byłoby nam potrzeba."
Tak więc jeśli na kolejnym Marszu Niepodległości, obok słowackich nacjonalistów wspominających księdza Tiso - zdecydowanego "wroga zewnętrznego" Polski, pojawi się także delegacja NPD, to w ogóle się tym nie zdziwię. Na naszych oczach rodzi się narodowa międzynarodówka, jakkolwiek oksymoronicznie to brzmi. W końcu "lewaki" są wszędzie, nie mówiąc już o wyznawcach islamu - ich obca religia, kultura i geny, stanowią wszak największe zagrożenie dla narodowych tożsamości państw europejskich. To jest nowe wielkie wyzwanie dla Europejskiego Ruchu Narodowego - "kwestię żydowską" już tu wszak rozwiązano (no może nie "ostatecznie"), a przed nami przecie jeszcze rozwiązanie "kwestii islamskiej".
Jako obywatele państwa narodowego wszyscy ulegamy w mniejszym lub większym stopniu jego kultowi. Skrajną formę kultu stanowi statolatria, czyli czczenie państwa, dobrze nam znane z różnych "brunatnych fetyszów" włoskiego faszyzmu i niemieckiego nazizmu. I u nas wielu młodym ludziom te zaangażowane formy kultu imponują.
O ideologii narodowej już trochę tu pisałem: