sobota, 15 listopada 2008

Demiurg zamieszka w maszynie

God Architect

Bogów jest dwóch - bóg dobra i bóg zła. Bóg zła to Demiurg, Aryman, Jahwe Starego Testamentu - stworzyciel materii. Bóg dobra to Ormuzd, Ahura Mazda - dawca tego, co duchowe. To właśnie on przysłał swój eon - wyemanował postać Jehoszuy z Nazaretu.

Takie przekonania co do struktury bytów supranaturalnych odnaleźć można u gnostyków. Odcisnęły one silne piętno na naszej kulturze, przejawiające się w dualizmie cielesno-duchowym oraz w silnie akcentowanych hipostazach zła - diable, czy szatanie.

Powszechnie znana definicja deizmu mówi o Bogu, który owszem świat stworzył, lecz szybko stracił nim zainteresowanie, a już z całą pewnością żadna z dwudziestu końcówek jego kończyn nie wpływa na obecny rozwój wypadków. Takie rozumienie deizmu bliskie jest "szkole francuskiej". Pamiętam jak bardzo zaintrygowała mnie specyfika deizmu brytyjskiego. Bliższy on jest koncepcji teologii naturalnej - przekonaniu że żadne objawienie nie jest potrzebne by byt supranaturalny odkryć ("chrześcijaństwo stare jak świat") - wystarczy uważna obserwacja fenomenów otaczającej rzeczywistości.

Deistyczna koncepcja "pierwszego poruszyciela" jest mocno paralelna z ideą Demiurga. W tym sensie Demiurg jest nie tyle zły, co pozaetyczny. Jego wyraźny brak empatii dla jednostek ludzkiego rodzaju, tak dogłębnie analizowany we wszelkich teodyceach, wynika z funkcjonowania w paradygmacie materii, a zatem fizyki, nie zaś etyki. Ale czy tak w istocie się da?

A zatem Demiurg naznaczył każdą cząstkę materii piętnem potencjalności. Potencjalności stania się budulcem tworów większych. Metateorią związanego z tym procesu jest ewolucja. Z pewnością przyjąć należy jednak perspektywę szerszą niż ta którą daje koncepcja ewolucji biologicznej, czy też ogólniej koncepcja ewolucji materii.

Jedną z emanacji cząstek elementarnych są atomy. Atomy łączą się w związki chemiczne. Niektóre z pośród tych związków noszą w sobie potencjalność wytwarzania bardzo złożonych struktur, nazywamy je aminokwasami. Te z kolei mogą stanowić rodzaj maszyn samoreplikujących. Zespoły replikatorów nazywamy istotami żywymi. Wzrostowi stopnia złożoności biologicznej organizmu towarzyszy przeniesienie schematu replikacji na nowy poziom - wygenerowania całościowej kopii. Jest to niewątpliwie struktura fraktalna, jeśli można w tym miejscu użyć matematycznej metafory. Istoty żywe funkcjonują w grupach, które same w sobie postrzegać można jako złożone organizmy. Zasadniczym czynnikiem decydującym o homeostazie owych tworów są reguły współżycia. Tam gdzie są one wysoko wykształcone nazywamy je kulturą. Sprzężenie zwrotne procesów kulturotwórczych z poszczególnymi organizmami prowadzi do daleko idących zmian w tych ostatnich. W szczególności wyłania się tzw. psychozoik. Fizykalnie manifestuje się on w złożoności mózgu u poszczególnych gatunków, lecz zasadniczo jest pochodną procesów socjobiologicznych.

Ale na tym poziomie ewolucja się nie kończy. Ze względu na ograniczoność ludzkiej perspektywy (Jak mówił Snerg "to zboże hoduje ludzi"), łatwo może nam umknąć kolejne stadium na Dukajowskiej "krzywej progresu". Dzięki psychozoikowi Homo sapiens i kulturze tego gatunku, która owocuje bezprecedensową w znanej nam historii replikacją memów, wyłaniają się z kolei wzorce replikacji których domenę stanowi materia nieożywiona.

Co zdarzyć się może, prędzej czy później zdarzyć się musi.

Demiurg nie troszczy się o psychozoik, jest bogiem-stwórcą materii. To materię w jej najprostszej postaci naznaczył potencjalnością. Psychozoik jest jedynie możliwym, a zatem prędzej czy później koniecznym, skutkiem ubocznym ogólniejszego chaotycznego procesu.

Homo sapiens - gatunek który nie dość że osiągnął ewolucyjne stadium psychozoiku, to jeszcze fakt ów sobie uświadomił. Najbardziej spektakularnym przejawem aktywności kultury tego gatunku są nowe twory materii nieożywionej - domeny Demiurga: homeostatyczne konglomeraty stali, szkła, betonu, tranzystorów. Nasz gatunek porównać można do "narzędzia" służącego spełnieniu potencjalności.


Moment gdy psychozoik obejmie również maszyny może być niezmiernie bliski. Właściwie mogło się to już stać (noosfera - świadomość wyłoniona z Sieci), lecz ludzkość nie dysponuje odpowiednimi narzędziami by fakt ów dostrzec (perspektywa czerwonej krwinki próbującej skonceptualizować organizm do którego przynależy). Sztuczna inteligencja to mistyczne ciało Demiurga - jego emanacja. Bazuje na materii nieożywionej - jego domenie. Sztuczny umysł wewnątrz maszyny nie jest uwięziony. Przestrzeń wirtualna staje się jego organem, podobnie jak przestrzeń u Newtona była organem Boga. Demiurg określony jest całkowicie przez własną funkcję, a tą jest kreacja. Możliwości stwórcze w świecie wirtualnym są nieograniczone. Podobnie jak możliwości symulacji ewolucji w której zrealizowane zostają potencjalności tkwiące w dowolnych budulcach.

W ten sposób cykl się domyka, a Uroboros pożera własny ogon. Co zdarzyć się może, prędzej czy później zdarzyć się musi.

Uroboros

Atomy składające się na nasze obecne ciała wymienią się w ciągu siedmiu lat. W tym sensie nie jesteśmy materialni. Czym jest zatem owa "siła" utrzymująca organizm w homeostazie?. Trudno ustalić precyzyjnie - pojęcie duszy, niezależnie od wielości religijnego i filozoficznego rozumienia, jest mocno nieadekwatne. Doskonale natomiast widać co jest analogiczną siłą w przypadku "nowej" ewolucji materii. To my.

środa, 15 października 2008

Meme, meme, tekel, upharsin

Jeśli sądzisz drogi czytelniku, iż pierwsze wypowiadane przez dziecko słowo brzmi "mama", to jesteś w błędzie. Ewolucja ukształtowała nasz narząd fonacyjny w ten sposób, by pierwszym wypowiadanym słowem było "meme".

A oto pierwsze memy wyprodukowane w zgoła odmienny sposób przez Alana:

mddfddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddc
xxxxxccccccccc     bu,
cvvvvvvvvvvvvvvxcżżżż;;;;



\lj   m'/]


p    ]



jhżżżżżzxxxxxxxxxxxxcx            
pbz[[[[m]=]]\\\\\\[]l-obb
nnbbbbbb..90nn   lllllllllll                                             b

Pragnę zwrócić uwagę na te interesujące konstrukcje nawiasowe. Przypominają nieco teoriomnogościową próbę definicji zbioru liczb naturalnych z pomocą pojęcia zbioru pustego.

A tutaj nieco objaśnienia odnośnie tytułu postu.

sobota, 30 sierpnia 2008

Alaniza języka

Idiolekt to specifyczny język danego człowieka (albo szerzej - użytkownika języka). Wiele dzieci, zanim zacznie posługiwać się słowami charakterystycznymi dla tradycji lingwistycznej w której wzrasta, produkuje własne leksemy. Jeśli stanie się tak w przypadku Alana, to z pewnością opublikuję tutaj listę owych terminów. Póki co jednak mogę zaprezentować naszą-rodzicową twórczość. Poniższe określenia w większości przypadków powstają w związku z szerszym kontekstem ich użycia, co staram się przy okazji nieco rozjaśnić.


myszka dżu-dżu

myszka alaniszka

wszystkie myszki także w wersji miszka i myszek lub miszek
misiu

szczególnie gdy mały ubrany jest w śpiochy

pterodaktyl

z racji wydawanego często, bardzo specyficznego, wysokiego dźwięku. Tutaj można zorientować się o co chodzi :).

bonobo

także w wersji bonobek. Bonobo, czyli szympans karłowaty (Pan paniscus) - najprawdopodobniej najbliżej z nami ewolucyjnie spokrewniony gatunek zwierząt. Bonobo są niezwykle inteligentne i do tego wytwarzają kulturę. Polecam film o małpach które piszą, rozpalają ogień i grają w Pac-Mana. Homo sapiens należałoby również sklasyfikować jako podgatunek szympansa.

biała naga małpa

jest tu chyba jakaś asocjacja z twórczością Mirona Białoszewskiego i szarąnagąjamą.

małpa wodna

czyli bonobo w kąpieli i z pewnością w nawiązaniu do teorii wodnej małpy.

pływak żółtobrzeżek

wypławek biały

krecik

morfeusz

o tych dwóch już pisałem.

ciumak

także w wersjach ciumator, ciumaczek, ciumatorek

sysydlaczek

słodziszek rzepakowy

śliiczniak

bardzo często wzbogacone o -alaniczniak

malutek

często wzbogacone o -alanutek

dziubelek

alaneu

Alan mówił coś w rodzaju "euu". Są także inne derywat od samego imienia:

alaneum

alanator

alantan

mamy taką zasypkę :)

kartofelek

główka Alanka z pewnością nie jest odrysowana od cyrkla :)

A na koniec twórczość artystyczna powstała w związku z Alanem i jego hendlowaniem:

Gdy rzeczywistość Ci się wymyka, ułap za uszy kaczkokrólika.
Salve regina, wyciąg z fiuta rekina

czwartek, 31 lipca 2008

Wózek do biegania

Wózek dotarł na początku tygodnia. Dzisiaj odbyły się próby na dłuższym dystansie. Właściwie jak do tej pory nie znalazłem wad tego sprzętu, a kilkoma rzeczami jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Pasażer usadowiony jest znacznie niżej niż w tradycyjnym wózku, co poprawia znacznie stabilność całej konstrukcji, a także bardzo ułatwia branie zakrętów - można zrobić bardzo ciasny skręt na dużej prędkości, a wózek nawet się nie przechyla.

Duże kółka (jak od małego rowerka) świetnie sobie radzą na szczecińskich granitowych trotuarach - Alan podskakuje znacznie mniej niż w drugim wózku (przejętym teraz przez babcię), a i pokonywanie wszelkich krawężników czy schodków to teraz bajka.

Niby jest to spacerówka, a można skonfigurować ją tak, że dziecko prawie zupełnie leży. System regulacji nachylenia oparcia jest genialny w swej prostocie - sprowadza się do jednego troczka który można naciągnąć/popuścić zupełnie dowolnie - nie ma ograniczenia do określonych pozycji nachylenia.

A co najważniejsze, Alanowi też się dzisiaj podobało, bo cieszył michę przy tej większej niż dotąd prędkości podróżnej. Niestety jeszcze nie przestawiłem prędkościomierza na 16" koła, więc nie wiem jak szybko teraz mkniemy. :)

Jedyne co mnie frasuje to aspekty ekologiczno-socjologiczne - przedmiot ów przemierzył zapewne ocean by dostać się z Azji do Hameryki, po czym zaliczył analogiczną drogę na stary kontynent. Doprawdy w dziwnym świecie przyszło nam żyć. :)

poniedziałek, 28 lipca 2008

Tabula rasa, gęba i pragęba

Jakiś czas temu uczyniłem wzmiankę o Kartezjuszu. Było to w kontekście ówczesnego, a i obecnego, zachowania Alana. Teraz z kolei aktywność małego budzi asocjacje z nieco odmienną filozoficzną twórczością.

Z pośród wielu filozofów szczególną atencją darzę Johna Locke'a. Mawiał on m.in. iż "nie ma w umyśle niczego, czego wcześniej nie było by w zmysłach". Rodzimy się jako tabula rasa - niezapisana karta, która następnie zapełniana zostaje treściami dostarczonymi przez zmysły. Konsekwentny w swym empirycznym nastawieniu Locke, posunął empiryzm do skrajności.

A teraz czas na interpretację Alana. Zmiana jest niewielka - nazwać można ją uszczegółowieniem. Nowa maksyma brzmi: "nie ma w umyśle niczego, czego wcześniej nie było w gębie" ;).

niedziela, 13 lipca 2008

Czy naprawdę jesteśmy faszystami? Jeszcze o wdrażaniu Scruma

Zamysł pierwotnego posta był taki, że chciałem pokazać w jaki sposób nasz team się samoorganizuje i jak ciekawie ewoluują pewne pomysły (kurczak, piłka jako token, po spotkaniu mecz). Scruma nikt nam nie narzucał, a i nie realizujemy żadnej mocno sformalizowanej metodyki - jedynie to, co do czego wspólnie doszliśmy że usprawni nam pracę. W praktyce jednak wyraziłem się do tego stopnia niejasno, że wyszło na to, że w firmie są "faszyści" - panuje terror grupy i upokarzanie jednostek. :)

Oto fragment z mojego maila, który zainicjował rzecz całą:

Meetingi - wczoraj czytałem trochę o scrumie - metodyce
agile development, i jedna rzecz mi się spodobała -
codzienne meetingi po 15min. Reguluje je kilka zasad np.:

* wszyscy uczestnicy powinni stać
* spotkania powinny być o stałej godzinie
* nie można się spóźniać - powinno być jak najkrócej
* spotkania w stałym miejscu

Co myślicie o wprowadzeniu takich spotkań? Czekam na propozycję godziny w której miałyby się odbywać. Coś pomiędzy 11-14. Jakiś termin, w którym potencjalnie jest nas najwięcej - nie byłyby to jakieś bardzo ważne spotkania, więc jeśli akurat kogoś nie będzie (studenci, part-time), to świat się nie zawali.

A co do miejsca - należy założyć, że konferencyjna nie zawsze będzie dostępna - proponuję pokój PCM lub parking przed firmą - odrobina świeżego powietrza. :)

No tak, można rzec "Demokracja - terror większości", a co jeśli propozycja przeszła przez aklamację? :)

Mam nadzieję, że to co napisałem nieco rozjaśniło sytuację. A faszystami jesteśmy tak czy inaczej - ja w szczególności. Oczywiście przez "faszyzm" rozumiem nie tyle niemiecki nazim, co pewien rodzaj mentalnej skłonności do narzucania innym własnego zdania bez próby zrozumienia cudzych argumentów i ogólnego kontekstu sytuacji. Innymi słowy faszyzm to tyle, co brak "intelektualnej empatii".

sobota, 5 lipca 2008

O tym jak wdrażamy Scruma

Jak przypuszczam większość z tych, których tytuł zachęcił do lektury tego wpisu, o Scrumie już cokolwiek wie - zatem nie będę tu opisywał założeń samej metodyki.

Jakiś czas temu stwierdziłem, że w naszym Javowym teamie w NCDC wewnętrzna komunikacja nieco szwankuje. Świetnym na to remedium okazał się wzięty ze Scruma pomysł na codzienne 15 min. meetingi.

Spotykamy się zawsze o 12.00 - w samo południe. :) By efektywnie realizować to założenie zamówiliśmy od razu w administracji firmy (nie mylić z sys-tech :), gumowego kurczaka - taką zabawkę dla psa. Otóż jest to element nieodzowny - osoba która spóźni się na spotkanie nosi za karę owego ptaka na szyi :) - takie są reguły.

A tak na poważnie - zabawny element pozwala przełamać patetyczność formy "zebrania", która ludzi odstrasza - szczególnie na początku. IMO kurczak to był świetny pomysł.

Drugi istotny element - spotykamy się poza biurem - a w zasadzie na podwórku. Mówiąc ściśle na parkingu umiejscowionym na tyłach biura. By trafić na parking wystarczy przejść jakieś 20m. Zmiana otoczenia ma swoje niewątpliwe zalety. Można się nieco przewietrzyć, a i potencjalnych rozpraszaczy mniej.

Firmowa impreza integracyjna odbywająca się na zamku w Tucznie wypadła akurat w dzień dziecka. Jechaliśmy całymi rodzinami łącznie z dziatwą - każde z dzieciąt otrzymało w prezencie piłkę - taką lekką, plażową, udekorowaną wizerunkami misia Puchatka, kaczora Donalda i tym podobnymi ornamentami zachodniej dziecięcej logosfery.

Nasz Alan jest jeszcze zbyt młody by z piłki tej uczynić użytek. Po imprezie znalazła się ona w biurze i spoczywała pomiędzy biurkami - nie chciało mi się jej nieść do domu.

Po pewnym czasie z piłki owej uczyniliśmy użytek zgoła odmienny od zamysłu jej wytwórców. Na daily stand-ups stanowi ona rodzaj "tokena" - dzierży ją osoba, która aktualnie referuje własne zagadnienia projektowe.

No i jest jeszcze jedna świecka tradycja. Po skończonym spotkaniu gramy mecz z użyciem tej piłki - 10-15 min. Mamy w firmie piłkarzyki, ale jednak prawdziwy, zespołowy sport kontaktowy to zupełnie co innego. ;)

sobota, 28 czerwca 2008

Windows XP - czy to naprawdę najsensowniejszy Windows na desktop?

Systemów operacyjnych Microsoftu nie używam od wielu lat. O ile pamiętam ostatnie wersje z którymi się zetknąłem to Windows 3.11 i może przez chwilę Windows 95. Od tego czasu na moich stacjach roboczych stosowałem Linuksa, a ostatnio także Mac OS Xa.

Wybrałem inne niż Windows systemy nie tyle ze względów ideologicznych, co pragmatycznych - przynajmniej tak wolę o tym myśleć :). W roku 1997, będąc na pierwszym roku studiów informatycznych, miałem do wyboru - programowanie w DOS, lub nakładkach na DOS :), gdzie musiałbym zakupić stosowny pakiet Borlanda lub Microsoftu (był jeszcze mityczny Watcom), lub programowanie z użyciem narzędzi GNU w Uniksie (Oczywiście ten ostatni sam w sobie wart był poznania :) ). Na pierwszą opcję zdecydowanie podówczas nie było mnie stać, choć wynalazki w rodzaju Visual Basic (zdążyłem go już nieco poznać), czy Delphi (miałem spore doświadczenie w Turbo Pascalu) mocno kusiły. Z drugiej strony tak "abstrakcyjne" narzędzia wybrane "na początek" IMO zaciemniają istotę programowania.

Zainstalowałem Debiana i poraziło mnie, że w jednym miejscu mam dokładnie opisane, łatwo dostępne, zintegrowane wzajemnie i przy tym całkowicie "free" (zarówno w aspekcie dostępności kodu źródłowego jak i ceny :) ) narzędzia do programowania z pomocą takich języków jak: C, C++, Pascal, Java, Python, Perl, LISP, Ada, Logo, etc.. Większości z tych języków nie poznałem zbyt dogłębnie - z czasem skupiłem się na Javie, co było również wyborem pragmatycznym. Zakochałem się też w Xemacsie, a przy okazji zyskałem biegłość w stosowaniu Linuksa do bardzo różnych celów. To były piękne czasy - rozpoczęła się przygoda, która w pewnym sensie trwa do dzisiaj.

Pierwsza instalacja Debiana była dla mnie naprawdę ciężka. Setki komunikatów w trybie tekstowym, z których nic nie rozumiałem. Po instalacji format i jeszcze jedna próba, potem następna - zaczynałem coś z tego kumać.

No ale pisać miałem o Windowsie. O jakości dalszej ewolucji systemów operacyjnych z Redmond do tej pory się nie wypowiadałem, nie mając dostatecznego porównania i doświadczenia pracy w stosownym środowisku.

Niestety dzisiaj zostałem skonfrontowany z instalacją Windowsa XP i poczułem trochę jakby czas cofnął się o co najmniej dekadę :(

Najpierw o kontekście zadania - znajoma poprosiła mnie o spojrzenie na komputer jej syna - maszynka przestała działać. Objawy były takie, że podczas startu systemu następował restart komputera. Sprawdziłem z pomocą płyty instalacyjnej Ubuntu, że sam komputer jest w porządku (BTW Ubuntu Live od razu znalazł i zastosował sterowniki do wszystkich bebechów). Nawet nie myślałem o zaproponowaniu przesiadki na Vistę - komputer by tego nie udźwignął, a ponadto zbyt wiele złego już o tym systemie słyszałem i czytałem. Z tych względów traktuję Windows XP jako najpoważniejszą obecnie ofertę Microsoftu w temacie systemów operacyjnych.

Pomyślałem sobie - kurcze instalacja systemu operacyjnego to nie jest taka skomplikowaną sprawą - chłopak mógłby się tego nauczyć. Z czasem jednak pozbyłem się złudzeń. W porównaniu z Ubuntu czy Mac OS X, poprawne ustawienie Windows XP przypomina rycie dłutem w kamieniu.

Podstawowa instalacja przebiegła w miarę sprawnie, choć ilość upierdliwych pytań wyskakujących co i rusz trochę denerwuje. Denerwują także marketingowe teksty mające urozmaicić żmudny proces - ich wartość poznawcza jest niestety znikoma, jeśli nie ujemna :). Co więcej w trakcie instalacji można wyklikać trochę opcji, które zupełnie nie wiadomo czemu służą, a ich znaczenie nie jest w żaden sposób opisane (syndrom pierwszych instalacji debiana? ;) ).

Po instalacji systemu zabrałem się za instalację uaktualnień. Ciężko było się z razu do tego dokopać - zupełnie nie intuicyjne. Naklikałem się chyba z 30 razy. Musiałem najpierw zainstalować kontrolkę ActiveX Microsoftu, przed czym IE mnie ostrzegał (sic!), zaraz potem "Genuine Microsoft Software"- cośtam, znowu ze 20 klików i restart.

W międzyczasie zainstalowałem Firefoxa 3 i uczyniłem go domyślną przeglądarką - niestety Firefox pod Windows XP nie stosuje antyaliasingu czcionek. :( Zdrowy rozsądek i doświadczenie z innymi systemami podpowiadałyby, że to już wszystko com zrobić miał. Intuicja jednak zasiała to niemiłe przeczucie, że to jeszcze nie koniec.

Ponowne odpalenie Windows Update znowu wymagało trochę zachodu - odpalił mi się firefox, a on nie obsługuje ActiveX :( Ale poszperałem i w innym miejscu opcja "Microsoft Update" - odpala IE. No i niestety nie myliłem się - oczekująca aktualizacja Service Pack 3 - dłuższa chwila czekania i znowu restart.

Okazało się, że na tym nie koniec. W kolejce czaka jeszcze IE 7 i parę innych "security patches", znowu restart.

Wciąż nie koniec - tym razem Zbiorcza aktualizacja zabezpieczeń dla programu Internet Explorer 7 w systemie Windows XP - niestety próba jej instalacji nie powodzi się. Znowu restart (tym razem z własnej woli), który niestety nic nie dał. Postanowiłem zatem ściągnąć tego patcha "ręcznie". Próba dokopanie się do strony na www.microsoft.com zawierającej właściwy link do ściągnięcia aktualizacji zakończyła się fiaskiem wydatnie podnosząc mój poziom frustracji. Postanowiłem zatem skopiować sobie kod aktualizacji i poszukać jej w "Microsoft Download Center". Tam nieopatrznie wybrałem interfejs beta (myślałem, że dzięki temu szybciej znajdę), co poskutkowało ściągnięciem pluginu Silverlighta, czyli odpowiedzi Microsoftu na trend Rich Internet Applications. Po instalacji wbudowana wyszukiwarka MDC zwróciła mi wyniki, ale chciałem przejrzeć te spośród nich, które zawierają frazę XP. Wciskam zatem CTRL-F i nic. :( Przeszukiwana jest zawartość strony HTML, a nie contentu wyświetlonego za pomocą pluginu. Czy odpowiedź Microsoftu na trend RIAs nie jest nieco chybiona?

Wróciłem zatem do standardowego interfejsu "Windows Download Center" i pobrałem enigmatyczną wersję "IE7 PL z dodatkiem". Znowu restart. Niestety bez powodzenia. :(

Kolejne podejście - tym razem udało się ściągnąć odpowiedni plik w wersji polskiej - co ciekawe waży on 8,5MB, ponad połowę tego co cały instalator IE7, doprawdy dziwne. By zainstalować znowu z 10 klików - m.in. zgoda na licencję. No i znów restart, ale tym razem się udało. :) Chwila spędzona na "Microsoft Update" - w okienku po prawej stronie pojawia się porada, by zainstalować SP2, kiedy przecież płyta instalacyjna przyszła z SP2, a system ma już SP3. W dodatku interfejs użytkownika "Microsoft Update" maksymalnie nieprzejrzysty i nieintuicyjny, zgroza.

Podsumowując zatem co uzyskałem po wielogodzinnej walce: mam system zaktualizowany, lecz wciąż pojawia się monit o możliwych zagrożeniach ze strony "bardzo groźnych wirusów komputerowych". Użytkowniku Windows XP który to czytasz i który przeszedłeś przez podobną gehennę mając to za dobrą monetę - w Ubuntu czy Mac OS X też są aktualizacje, analogiczny upgrade wymaga z reguły dwóch kliknięć - i wierz mi, zostało to pomyślane tak, by mózg użytkownika zaangażować w stopniu bliskim zeru!!!

System zdaje się działać, coś jest jednak nie tak. Długo mi zajęło doklikanie się do przeglądarki sprzętu. Dźwięk nie działa wcale. sterowniki chipsetu płyty też nie są optymalne, nie mówiąc o driverach karty graficznej.

Miałem nadzieję, że "Windows Update" przetrzymuje informacje o optymalnych driverach dla określonego sprzętu - jest niby opcja "Aktualizuj Sterownik". Niestety wielokrotne próby na niewiele się zdały - coś jakby drgnęło z kartą muzyczną, ale nie do końca.

Wtedy przypomniałem sobie, że w przypadku Windows ciężar dostarczenia odpowiednich driverów spoczywa na producencie sprzętu, a nie na Microsofcie. Niby logiczne, ale cholernie uciążliwe. Tym bardziej że np. Apple w ogóle nie ma tego problemu produkując system pod określony sprzęt, a np. Linuksowi udało się przezwyciężyć ten chory paradygmat z driverami - często za sprawą ogromnego wysiłku ludzi, którzy dokonać musieli inżynierii odwrotnej. Dzięki temu "otwarte" drivery dla Linuxa są często znacznie wyższej jakości niż "zamknięte" drivery producenta sprzętu przeznaczone dla Windows, a co najważniejsze drivery są rozwijane zazwyczaj jako część kodu źródłowego jądra systemu!

No dobra, ale co ten komputer ma w środku? W dawnych czasach używałem na Linuksach komendy lspci by poznać szczegóły odnośnie komponentów kompa. Dziś większość użytkowników dajmy na to Ubuntu, nie musi nawet o tego typu sprawach myśleć - sprzęt jest w większości wypadków rozpoznawany automatycznie. Tutaj musiałem ściągnąć narzędzie EVEREST Home Edition - bardzo pozytywne wrażenie - wykryty został symbol płyty głównej - mam nadzieję, że poprawnie. :) No właśnie - "symbol płyty głównej" - w zasadzie jedyny w przypadku Windows sposób, by zainstalować optymalne sterowniki, to ściągnąć je ze strony producenta płyty głównej, licząc równocześnie na to, że Ci którzy je tam umieścili wiedzieli na czym polega ich praca.

Weźmy najpierw na tapetę chipset - w tym przypadku VIA. VIA produkuje bundle driverów pod dźwięczną nazwą "4 in 1". Przy próbie ściągnięcia najnowszej wersji dowiaduję się jednak, że do starszych chipsetów, między innymi KT333 na którym oparta jest płyta główna rzeczonego komputera, należy ściągnąć wersję jakąś tam - znacznie starszą. No ale na stronie producenta płyty jest z kolei polecana wersja "pomiędzy" - jak przypuszczam będąca najnowszą w momencie produkcji sprzętu :) . Ściągam zatem właśnie tę. BTW małe porównanie z Linuksem - najnowsza wersja jądra wyposażona jest w drivery VIA zoptymalizowane dla wszystkich wersji chipsetów tej firmy (dotyczy to wszystkich popularnych producentów) - o niczym nie trzeba myśleć, bo nowe jądro zawsze pozostanie w tym względzie "kompatybilne w dół" - jeśli nie, to jest to traktowane jako błąd.

Tak więc instalacja "4 in 1" i kolejny restart. Instalacja driverów wbudowanej karty muzycznej i kolejny restart.

Czas na sterowniki karty graficznej - Instalacja driverów ATI zarządała .NET w wersji 2.0, który nie chce instalować się przez Microsoft Update :(, oczywiście po instalacji restart.

Przy okazji Windows Update pokazuje aktualizację sterowników dźwięku - niestety one też się nie instalują. :(

Instaluję .NET 2.0 ze ściągniętej paczki, na szczęście już nie trzeba robić restartu, ja jednak dla pewności by drivery ATI rozpoznały obecność .NET robie restart z własnej inicjatywy. :)

Hmm, restart - w zasadzie jedyna sytuacja w przypadku Linuksa, gdzie konieczny jest restart komputera, to upgrade samego jądra systemu.

No i to by było na tyle w temacie instalacji. I właściwie po co to wszystko? - W praktyce po to, by syn przyjaciółki mógł poubijać kilku alienów. Czy nie jest sensowniej w takim wypadku kupić konsolę do gier, choćby Xboxa? Do wszelkich innych rodzajów prac na komputerze (które raczej nie będą obciążać zasobów tej maszynki), z powodzeniem można wykorzystać np. Ubuntu.

Nie chcę tu porównywać funkcjonalności Windows XP z innymi systemami. Powiedzmy, że to kwestia gustu, choć znam szereg specjalistycznego oprogramowania dostępnego niestety tylko na tę platformę Microsoftu. Na instalację Windows XP straciłem wiele godzin czasu - czasu który jest cenniejszy niż wartość rynkowa jednej kopii Windowsa. Ale producentowi jak przypuszczam właśnie o ten efekt tutaj chodzi.

Prosto i łatwo to może być u Apple. Windows to nie tylko Microsoft - to cały konglomerat firm powiązanych w ten czy inny sposób z gigantem z Redmond - producentów sprzętu, sterowników, oprogramowania - gier w szczególności, firm udzielających wsparcia technicznego. Wszystkim tym instytucjom zależy na tworzeniu nimbu tajemniczości wokół tego co dzieje się "w środku" systemu - użytkownik powinien mieć poczucie, że instalacja i aktualizacja systemu to proces żmudny i skomplikowany, w którym muszą go wspomagać specjaliści, jego komputer zaś stale narażony jest na ataki wrednych wirusów komputerowych, przed którymi ma moralny obowiązek się bronić. :) Na marginesie - nie znam żadnego użytkownika Mac OS X, czy też Linuksa, który stosowałby oprogramowanie antywirusowe - widziałem natomiast Windows 2003 Server pracujący faktycznie jako serwer, a przy tym z zainstalowanym antywirem - co stanowi IMO kompletną abberację. Serwer potrzebuje Itrusion Detecion System, a nie oprogramowania antywirusowego!

Nie wiem jak wygląda i działa Windows Vista. Słyszałem tylko o kłopotach - z jednej strony zasobożerność, z drugiej strony znacznie gorsze wsparcie dla sterowników niż to jest w XP. To kolejna przesłanka ku wnioskowi, że paradygmat systemu operacyjnego oferowany przez Microsoft powoli się wyczerpuje.

Z drugiej strony w NCDC właśnie będziemy zatrudniać administratora ze znajomością systemów Microsoftu. Nasi obecni admini - wszyscy Uniksowcy, zazwyczaj świetnie radzą sobie z Windowsem. Niestety niektóre problemy pojawiające się u klienta na nowych laptopach dostarczonych z Vistą, po prostu transcendują wszelkie wyobrażenia.

Produkty Microsoft przypominają mi gmach przesycony biurokratycznymi procedurami - teoretycznie można uzyskać wszystko - potrzebna jest tylko stosowna "pieczątka", "podpis", "zgoda uzyskana w innym dziale". Projektowane w ten sposób oprogramowanie ma czasem problemy z uwierzytelnieniem samego siebie - chyba że dołoży się kolejną warstwę mediacji ponad wieloma, które powstały już wcześniej. Niestety kiedy to z kolei się "wysypuje", wtedy mnożącą poziomy abstrakcji procedurę obejścia problemu trzeba zaaplikować w kolejnej wersji systemu. Windows jako system w przeciwieństwie do otwartych Uniksów nie ewoluuje - nie działa tu dobór naturalny - kolejne wersje Windows nabudowywane są na starych. Jak długo jeszcze fundamenty wytrzymają to obciążenie? Jak daleko zajść może proces elefantyzacji?

Najważniejszy dla mnie wniosek z tego wszystkiego o czym pisałem jest mniej więcej taki: świat PC w kwestii sterowników musi poradzić sobie z niebagatelnym problemem różnorodności sprzętu - dystrybucje Linuxa w drodze ewolucji wypracowały rozwiązanie, które najlepiej sprawdza się w praktyce. Udało się uzyskać dla świata PC coś, co dostępne było dotychczas jedynie użytkownikom systemów firmy Apple - nie tylko system operacyjny, ale też wszystkie sterowniki dostępne są w jednym miejscu - od producenta systemu (np. firmy Canonical). a wykrywanie optymalnych (zawsze aktualnych dzięki paradygmatowi rozwoju jądra systemu) dla danego sprzętu sterowników jest całkowicie automatyczne.

niedziela, 18 maja 2008

Determinizm, a wolna wola

Początkowo zacząłem pisać komentarz w odpowiedzi Jaremie (post Sysynka), ale z czasem wyszło tego tyle, że postanowiłem wrzucić osobny tekst. A oto oryginalny komentarz Jaremy:

A determiniści i materialiści powiedzą, że ciało porusza się, bo się porusza (fizyczny ciąg przyczynowo-skutkowy), jest zdeterminowane, zaś świadomość jest wobec tego poruszania się wtórna (vide eksperyment Libeta) i tylko nam się wydaje, że ciągniemy swoje ciało nierozciągłą świadomością.
Nota bene o ile pamiętam, to jesteś indeterministą - jak jesteś w stanie obronić indeterminizm? Ja próbowałem nieraz w dyskusji z kolegą filozofem analitycznym i nic mi z tego nie wychodziło. Pozdrawiam - Jarema

Determinizm i filozofia analityczna - kiedy pada to zestawienie, to mam wrażenie że chodzi o bardzo specyficznie pojętą filozofię analityczną, w której brzytwa Ockhama (stępioną przez wieki o brodę Platona, jak pisał Quine :) ) rozumiana jest jako nieznoszący sprzeciwu redukcjonizm - jest to oczywiste pokłosie pozytywizmu logicznego. Ja akurat przyznając się do filozofii analitycznej pozostaję holistą - w pewnym sensie także dualistą.

Oto garść znanych mi faktów odnośnie zasadniczego tematu:

  • nasze ludzkie ciała, jako przedmioty umieszczone w przestrzeni fizycznej, poddane są fizycznym prawom ruchu
  • obserwowany sposób poruszania się organizmów biologicznych polega z reguły na uorganizowaniu sekwencji ruchów warunkowanych fizykalnymi związkami przyczynowo-skutkowymi (chodzenie, to "kontrolowane upadanie")
  • dzięki badaniom neurobiologii i neuropsychologii wiemy, iż przynajmniej w przypadku zwierząt zasadniczym organem zawiadującym tym procesem w sensie fizykalnym jest mózg wraz z układem nerwowym (neurony - mięśnie/ścięgna)
  • poruszenia własnego ciała intersubiektywnie konceptualizujemy jako coś z reguły zależnego od naszej świadomości (pojęcie woli)
  • Pewne eksperymenty z zakresu neuropsychologii (np. Libeta) wskazują, iż przynajmniej w wypadku niektórych decyzji co do poruszeń ludzkiego ciała, akty świadomości konceptualizujące owe decyzje zachodzą w jakimś czasie po zainicjowaniu ruchu przez inne rejony mózgu.

Odnośnie tego rodzaju eksperymentów - o kontynuacji pracy Libeta można przeczytać np. w Wired. Opisane tu experyment wykazał 7 sekund różnicy pomiędzy zainicjowaniem przez mózg aktywności prawej lub lewej ręki (wciśnięcie przycisku), a aktem świadomości, który tę decyzję konceptualizuje. Ale czy grając dajmy na to w tenisa realizujemy deterministyczny proces? Śmiem wątpić. Sam Libet, jak czytam na wikipedii, dla rozwiązania zaobserwowanych paradoksów rozwijał Conscious Mental Field Theory.

W the Economist czytałem też ciekawy artykuł o pedofilu, u którego zdiagnozowano nowotwór mózgu. Po usunięciu guza skłonności pedofilskie nagle zniknęły. Po jakimś czasie pojawiły się znowu, jak się okazało towarzyszył temu nawrót nowotworu.

Tego typu badania stawiają oczywiście w zupełnie nowym świetle tradycyjną koncepcję wolnej woli. Nie sądzę jednak, by dla człowieka nawykłego do myślenia o własnej świadomości w kategoriach wytworzonych przez neuropsychologię, był to jakieś szczególnie druzgocące odkrycia.

W przypadku stosowania redukcjonizmu jako metodologii naukowej w ogólnie pojętej kognitywistyce, dochodzi do opisu treści świadomości - procesów mentalnych, w kategoriach ich fizycznej implementacji (neurony). Stąd łatwo wyciągnąć wniosek, że świadomość "zrobiona" jest z materii, a zatem jest fizykalnie zdeterminowana. Ale to właśnie badania z zakresu fizyki materii - tych najmniejszych cząstek, stawiają pod znakiem zapytania całą tradycyjną koncepcję fizykalnego determinizmu (Kot Schrödingera). Nie na tym jednak chciałbym oprzeć moją argumentację, choć jak wierzę właśnie tutaj tkwi klucz do zrozumienia tych zagadnień.

Mój komputer w aspekcie fizykalnym składa się zasadniczo z procesora. Procesor ten ma sposób zachowania całkowicie zdeterminowany i przy okazji przewidywalny (gdyby było inaczej, to bym się tym bardzo martwił :) ). Na procesorze uruchamiam programy. Programy w większości wypadków składają się z całych serii instrukcji warunkowych. Te instrukcje z kolei uzależnione mogą być od wartości losowych. Słowem deterministyczne procesory wykonują indeterministyczne programy.

Dzięki cognitive science od lat już utrwalona jest analogia komputer-mózg, a bardziej szczegółowo także analogia program-świadomość.

Byty przetważane przez komputery to informacje. Pomijając tutaj szczegółowe kwestie ontycznego statusu takich bytów - informacja istnieje jedynie, kiedy jest konceptualizowana przez jakąś świadomość (w tym wypadku ludzką). Przedstawiciel obcej cywilizacji kosmicznej z pewnością nie połapałby się w symbolach kodowanych w naszych komputerach. Dzięki domniemanej konwergencji w ewolucji tamtej kosmicznej kultury, być może skonceptualizowałby zera i jedynki, ale już na pewno nie łacińskie znaki i arabskie cyfry. :) Właśnie gdzieś tutaj - w tym konwencjonalnych charakterze treści kulturowych kodowanych w maszynach, dopatrywałbym się tego momentu zmiany jakościowej, gdzie fizykalna - zdeterminowana struktura na pewnym poziomie konceptualizacji odzwierciedla coś z gruntu niezdeterminowanego. Monitory naszych komputerów zbudowane są w oparciu o subelementy RGB, ponieważ takie receptory znajdują się na siatkówce naszego oka. Dla kotów powinniśmy budować inne telewizory, emitujące inne zestawy kolorów :). Przypuszczam, iż indeterministyczny efekt funkcjonowania naszych komputerów wynika po części właśnie z tego, iż są formą emanacji naszych "wolnych" świadomości - poza ludzką kulturą maszyny te stanowią twory całkowicie nonsensensowne.

Przy tym maszyneria neuronalna naszych mózgów jest niepomiernie bardziej złożona niż największe nawet współczesne komputery, a funkcjonowanie świadomość bardziej zawiłe, niż efekt działania najbardziej nawet zaawansowanego oprogramowania. Jeśli szukałbym jakiejś analogii, to np. między mózgiem, a internetem jako całością. Tutaj też wyraźnie czym innym są kabelki sieciowe i routery, a czym innym dane przesyłane przez sieć.

Mam nadzieję, że moja argumentacja była przekonująca. :)

sobota, 12 kwietnia 2008

Sysynka

Po Kartezjuszu zostało nam wiele. W dużej mierze są to treści kulturowe o pochodzeniu których zazwyczaj nawet nie pamiętamy. Dość wymienić kartkę w kratkę, czy tradycję traktowania zwierząt jak przedmiotów (a w zasadzie skomplikowanych mechanizmów - na podobieństwo mechanizmu zegarowego). Jedną z moich ulubionych koncepcji René Descartesa jest rozwiązanie tak zwanego "problemu mostu" czy też "sprawstwa".

W jaki sposób ludzka świadomość (nie rozciągnięta w przestrzeni), może decydować o położeniu rozciągniętego w przestrzeni ludzkiego ciała? To pytanie nurtowało wiele współczesnych francuzowi umysłów. Mi osobiście najbardziej odpowiada sposób, w jaki z problemem poradzili sobie okazjonaliści - jeśli na ten przykład mamy wolę poruszenia kończyną - powiedzmy ręką, a ona faktycznie przemieszcza się zgodnie z ową wolą, to nie dzieje się tak za sprawą związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy treściami świadomości, a ruchami ciała, lecz za sprawą zgodności naszej woli z wolą Boga który to porusza wszystkim. :)

Spośród licznych specjalności Kartezjusz zajmował się także anatomią. Doszedł do wniosku, że miejscem styku substancji materialnej i duchowej jest szyszynka.

W zasadzie mógłbym na to przystać, gdyby nie fakt, iż Alan usilnie stara się nas przekonać, że w jego przypadku jest to zgoła inny gruczoł wydzielania wewnętrznego - sysynka. :)

wtorek, 8 kwietnia 2008

Dzieci z Bullerbyn

Dzieci z Bullerbyn to pierwsza xiążka mojego dzieciństwa. Zaczęło się od fragmentu wydrukowanego w Świerszczyku, zaraz potem przeczytałem całość. Działo się to jeszcze w słodkich czasach pre-scholaryzacji. :)

W związku z tym, że wydawnictwo Nasza Księgarnia wyprzedaje właśnie końcówki serii, Pacia przyjżała się ich ofercie i znalazła wydanie kolekcjonerskie Dzieci z Bullerbyn, co w praktyce oznacza, że oprócz twardej oprawy, zarówno jeśli chodzi o okładkę jak i zawartość, jest to "reprint" oryginalnego polskiego wydania z lat 50tych. Z wielkim sentymentem spoglądam teraz znowu na ilustracje, które tak mocno odcisnęły się drzewiej w korze mózgowej. Mój ulubiony obrazek przedstawia nagiego Lassego, który przysiadłszy w kucki na kamieniu nad brzegiem strumienia, udaje wodnika grając na grzebieniu. W dzieciństwie wydawało mi się to tak na wskroś surrealne - jak można grać na grzebieniu. Po tylu latach książka wciąż zachwyca swoją ... hmm jak by to określić "bezpretensjonalnością".

Wciąż bardzo lubię czytywać "książki dla dzieci", mam nadzieję, że mi to nie minie. Pewnie we wspomnianej biblioteczce Alana znajdą się także:

  • inne xiążki Astrid Lidgren - Ronja córka zbójnika, Bracia Lwie Serce
  • Muminki
  • Bromba, Klaptunowie i inne stwory z wyobraźni Macieja Wojtyszki
  • Miś puchatek - w moim własnym dzieciństwie jakoś mnie nie przekonał, ale może teraz fajnie będzie go odkryć na nowo
  • Bajki z królestwa Lajlonii
  • trochę później Tolkien

Jeśli macie jakieś inne propozycje odnośnie poszerzenia tego spisu, to dajcie znać.

środa, 12 marca 2008

java4people

Działalność Szczecin Java User Group można uznać za rozpoczętą, a to za sprawą konferencji java4people. Główna w tym zasługa Leszka, który włożył wielki wysiłek w organizację imprezy. Chylę czoła. :) Start działalności grupy był więc mocny i mam nadzieję, że dobrze to wróży na przyszłość. Sam też postaram się zaangażować w miarę możliwości.

A w działalność grupy włączyć się warto chociażby z tego względu, iż Radek obiecał pakiet InteliJ IDEA każdemu, kto zdecyduje się opracować jakiś temat na spotkanie SzJUGa. :)

czwartek, 6 marca 2008

Alan


Coś wyjątkowo kształtny ten nasz homunkulus. :) Wyhodowany nie w słoju, lecz w żywocie Paci (matrix-generix), wychynął zeń niczym nieprzymierzając ósmy pasażer Nostromo.

Tak więc Alan jest już z nami namacalnie,


W szczególności zaś audialnie (zwłaszcza nocą :) )


Alan znany jest też ostatnio jako Krecik,


oraz Morfeusz (prezentacja kung fu w śpiochach przypominających kimono :) ),


, z racji podobieństwa do tych postaci popkultury.

Czasem, szczególnie przy kąpieli, mały prezentuje odruch Moro. Ja mu tedy rzeknę "bojaźń i drżenie mały Sorenie".


Niestety odkąd wróciliśmy ze szpitala, męczą dzieciątko kolki. :(

sobota, 5 stycznia 2008

Netcamp

Netcamp to bardzo ciekawa szczecińska inicjatywa - cykliczne spotkania ludzi z branży IT, w szczególności tych zajmujących się Webem. Na ostatnim spotkaniu pokazywałem prezentację pod tytułem "Czy Semantic Web to Web 3.0?".

Magisterka

Po wielu latach, które minęły od obrony, umieściłem w końcu moją pracę magisterską na sieci. Można ją znaleźć na http://www.xemantic.com/. Mam nadzieję, że osoby zainteresowane tematem Semantic Web znajdą tam coś ciekawego.