środa, 15 czerwca 2011

Sztuka dobrego umierania

Różne rzeczy można zobaczyć w sieci, różnego ciężaru gatunkowego. Trafiłem przypadkiem na coś, co wryło mi się w pamięć. Mam nadzieję pamiętać ten obraz jak najdłużej. Ciężar gatunkowy tego co zobaczycie wymyka się wszelkim klasyfikacjom:


To jest nagranie procesu umierania oraz samej śmierci mnicha dżinijskiego. Dżinizm ewoluował w Indiach, gdzie ma dzisiaj ok. 10-12 milionów wyznawców. Ze zgrozą odkryłem niedawno, że nic prawie nie wiem na temat tak istotnej światowej religii. Buddyzm przebił się do świadomości zachodniej, nie miejsce tu analizować z jakich powodów. Dżinizm pozostał mocno egzotyczny.

Liczba wyznawców dżinizmu jest relatywnie mała, lecz wpływ tej religii na kulturę światową znaczący, choć często nieuświadomiony. Prawdopodobnie stanowił on grunt dla rozwoju buddyzmu, jako religia i kultura od tego drugiego starsza. Wywierał też przez wieki przemożny wpływ na wszelkie ruchy religijne i filozoficzne półwyspu indyjskiego. Według znanych przekazów historycznych nigdy nie toczono wojny w imię dżinizmu. Zasadnicza różnica pomiędzy dwoma głównymi odłamami kultu polega na tym, że mnisi jednej denominacji noszą ubrania, a w przypadku drugiej są nadzy.

Gandhi był pod ogromnym wpływem dżinizmu. Filozofia nonviolance ma swe źródło w zasadzie ahinsa - szacunku dla wszelkiego życia, szczególnie czujących istot, ale także roślin. Zasadę tę symbolizuje dłoń stanowiąca ilustrację tego posta. Sam Gandhi, by pogodzić praktykę życia ze światopoglądem, został frutarianinem.

W dzieciństwie widziałem w telewizji dokument o Indiach. Jedna scena przedstawiała mnicha, który zanim postawił stopę, omiatał wpierw ziemię miotełką, by przypadkiem nie zgładzić jakiegoś insekta. Dżiniści zasłaniają też sobie maseczkami usta i nos, by zmniejszyć prawdopodobieństwo wchłonięcia robaków latających. Z praktykowaniem ahinsa wiążą się też posty i bezmięsna dieta. Wielu mnichów buddyjskich zjada mięso twierdząc, zresztą bardzo słusznie, iż zło tkwi w zabijaniu i sprawianiu w związku z tym cierpienia, nie zaś w spożywaniu martwych ciał czujących istot. Powszechna dieta wegetariańska w dżinizmie zdaje się jednak świadczyć o lepszej konceptualizacji związków przyczynowo skutkowych między popytem na produkty odzwierzęce, a podażą na nie.

Wracając do tematu posta, nie pokazuję tu cudzej śmierci, by nią epatować. Tego rodzaju zarzut byłby właśnie egzemplum stosowania zachodnich kategorii myślowych, o których zaraz. W tym wschodnim kulcie śmierć jest czymś wyraźnie innym, niż w kulturze zachodu. Z pewnością o różnicy tej stanowi głównie dżinijska wiara w reinkarnację.

Piękna jest śmierć tego mnicha, który doskonale świadomy, zna moment swego odejścia - nie ma w tym żadnej martyrologii. Nasza kultura przyzwyczaja nas by poszukiwać piękna w zgonach żołnierzy, policjantów, bohaterów, męczenników, etc., Chrystus wszak cierpiał umierając na krzyżu i w ten sposób ustanowił coś w rodzaju modelu szlachetnego cierpienia i zgonu. Przyozdabia się zatem często denatów poetyką kina wojennego, czy obrazowań patriotyczno-narodowych (wystarczy odpowiednio rzewna muzyka w backgroundzie gdy bohater umiera). Upiększać herosów mają sprawy za które walczą. Pod pewnymi warunkami piękne może być też bolesne umieranie chorego, szczególnie jeśli jakimś cudownym zrządzeniem losu śmierci się jednak wymknie, by konwencjonalnemu happy endowi stało się zadość. Zwykła śmierć znika kompletnie z firmamentu - jest ztabuizowana.

Oczywiście przez śmierć rozumiem tu umieranie i sam moment zatrzymania funkcji życiowych organizmu. Nie mam na myśli pogrzebów i lamentów, które dzieją się potem, bo tu zachodni rytuał jest nad wyraz rozbudowany. Ale na co dzień nie chcemy o śmierci pamiętać. "To know we can die is to be dead already". Umierających odwozimy do szpitali, by tam dokonali żywota, żeby dzieci nie oglądały. Umrzeć w domu to dziś niezwykły przywilej.

A przy tym umierającym dżiniście jest nie tyle rodzina, co jak można wnioskować, cała lokalna społeczność. Nie chodzi wyłącznie o obecność, mężczyźni wokół umierającego aktywnie mu pomagają - podtrzymują go, nieustannie dotykają. Odchodzenie, zrytualizowane w ten sposób, jest czymś zupełnie nam obcym. Może kiedyś bliższym, gdy umierało się w domu. Ale w realiach dzisiejszej sterylnej szpitalnej bieli i białych parawanów otaczających łóżko pacjenta który właśnie zszedł, to zupełna abstrakcja.

Umieranie w samotności, to pewnie jedna z tych bardziej niefajnych rzeczy które mogą nas w życiu spotkać. ;)

sobota, 11 czerwca 2011

Epos o Gilgameszu - epilog (XXIXw.)


Pierś jego na dwanaście łokci szeroka,
członek jego mierzy łokcie trzy.

Starosumeryjski epos o Gilgameszu, pierwsza połowa II tys. p.n.e.

Miał on takie długie prącie
że z phoebami żył w trójkącie.
Bo gdy współżył ze swą żoną
wychodziło drugą stroną.
Koniec co wystawał z tyłu
phoebe w siebie więc włożyłu.
Epilog by Pacia (XXIXw.).

Do ogarnięcia tych memów konieczna jest wcześniejsza lektura Perfekcyjnej Niedoskonałości Dukaja.