Różne rzeczy można zobaczyć w sieci, różnego ciężaru gatunkowego. Trafiłem przypadkiem na coś, co wryło mi się w pamięć. Mam nadzieję pamiętać ten obraz jak najdłużej. Ciężar gatunkowy tego co zobaczycie wymyka się wszelkim klasyfikacjom:
To jest nagranie procesu umierania oraz samej śmierci mnicha dżinijskiego. Dżinizm ewoluował w Indiach, gdzie ma dzisiaj ok. 10-12 milionów wyznawców. Ze zgrozą odkryłem niedawno, że nic prawie nie wiem na temat tak istotnej światowej religii. Buddyzm przebił się do świadomości zachodniej, nie miejsce tu analizować z jakich powodów. Dżinizm pozostał mocno egzotyczny.
Liczba wyznawców dżinizmu jest relatywnie mała, lecz wpływ tej religii na kulturę światową znaczący, choć często nieuświadomiony. Prawdopodobnie stanowił on grunt dla rozwoju buddyzmu, jako religia i kultura od tego drugiego starsza. Wywierał też przez wieki przemożny wpływ na wszelkie ruchy religijne i filozoficzne półwyspu indyjskiego. Według znanych przekazów historycznych nigdy nie toczono wojny w imię dżinizmu. Zasadnicza różnica pomiędzy dwoma głównymi odłamami kultu polega na tym, że mnisi jednej denominacji noszą ubrania, a w przypadku drugiej są nadzy.
Gandhi był pod ogromnym wpływem dżinizmu. Filozofia nonviolance ma swe źródło w zasadzie ahinsa - szacunku dla wszelkiego życia, szczególnie czujących istot, ale także roślin. Zasadę tę symbolizuje dłoń stanowiąca ilustrację tego posta. Sam Gandhi, by pogodzić praktykę życia ze światopoglądem, został frutarianinem.
W dzieciństwie widziałem w telewizji dokument o Indiach. Jedna scena przedstawiała mnicha, który zanim postawił stopę, omiatał wpierw ziemię miotełką, by przypadkiem nie zgładzić jakiegoś insekta. Dżiniści zasłaniają też sobie maseczkami usta i nos, by zmniejszyć prawdopodobieństwo wchłonięcia robaków latających. Z praktykowaniem ahinsa wiążą się też posty i bezmięsna dieta. Wielu mnichów buddyjskich zjada mięso twierdząc, zresztą bardzo słusznie, iż zło tkwi w zabijaniu i sprawianiu w związku z tym cierpienia, nie zaś w spożywaniu martwych ciał czujących istot. Powszechna dieta wegetariańska w dżinizmie zdaje się jednak świadczyć o lepszej konceptualizacji związków przyczynowo skutkowych między popytem na produkty odzwierzęce, a podażą na nie.
Wracając do tematu posta, nie pokazuję tu cudzej śmierci, by nią epatować. Tego rodzaju zarzut byłby właśnie egzemplum stosowania zachodnich kategorii myślowych, o których zaraz. W tym wschodnim kulcie śmierć jest czymś wyraźnie innym, niż w kulturze zachodu. Z pewnością o różnicy tej stanowi głównie dżinijska wiara w reinkarnację.
Piękna jest śmierć tego mnicha, który doskonale świadomy, zna moment swego odejścia - nie ma w tym żadnej martyrologii. Nasza kultura przyzwyczaja nas by poszukiwać piękna w zgonach żołnierzy, policjantów, bohaterów, męczenników, etc., Chrystus wszak cierpiał umierając na krzyżu i w ten sposób ustanowił coś w rodzaju modelu szlachetnego cierpienia i zgonu. Przyozdabia się zatem często denatów poetyką kina wojennego, czy obrazowań patriotyczno-narodowych (wystarczy odpowiednio rzewna muzyka w backgroundzie gdy bohater umiera). Upiększać herosów mają sprawy za które walczą. Pod pewnymi warunkami piękne może być też bolesne umieranie chorego, szczególnie jeśli jakimś cudownym zrządzeniem losu śmierci się jednak wymknie, by konwencjonalnemu happy endowi stało się zadość. Zwykła śmierć znika kompletnie z firmamentu - jest ztabuizowana.
Oczywiście przez śmierć rozumiem tu umieranie i sam moment zatrzymania funkcji życiowych organizmu. Nie mam na myśli pogrzebów i lamentów, które dzieją się potem, bo tu zachodni rytuał jest nad wyraz rozbudowany. Ale na co dzień nie chcemy o śmierci pamiętać. "To know we can die is to be dead already". Umierających odwozimy do szpitali, by tam dokonali żywota, żeby dzieci nie oglądały. Umrzeć w domu to dziś niezwykły przywilej.
A przy tym umierającym dżiniście jest nie tyle rodzina, co jak można wnioskować, cała lokalna społeczność. Nie chodzi wyłącznie o obecność, mężczyźni wokół umierającego aktywnie mu pomagają - podtrzymują go, nieustannie dotykają. Odchodzenie, zrytualizowane w ten sposób, jest czymś zupełnie nam obcym. Może kiedyś bliższym, gdy umierało się w domu. Ale w realiach dzisiejszej sterylnej szpitalnej bieli i białych parawanów otaczających łóżko pacjenta który właśnie zszedł, to zupełna abstrakcja.
Umieranie w samotności, to pewnie jedna z tych bardziej niefajnych rzeczy które mogą nas w życiu spotkać. ;)
A mamy podobne przykłady umierania w naszej części globu. Gdybyśmy zamiast śmierci na polu walki herosów lub krzyżowania bogów, zachłysnęli się innym patrzeniem. Np. powolnym zstępowaniem pod ziemię wraz z odprowadzającymi nas przyjaciółmi i rodziną, jak to miało miejsce w dramacie Sofoklesa "Edyp z Kolonos". Ale nie - myśmy musieli redukcjonistycznie podejść do trylogii dramatycznej Sofoklesa i skupić się tylko na pierwszej części, zamiast szukać sensu w całości. Z perspektywy trylogii bowiem ów "kompleks Edypa" zacznie być jawnym błędem interpretacyjnym, a wartości jakie ukazuje trylogia zrymują się bardziej z dżinizmem niż chrześcijaństwem czy greckim panteonem. Polecam: Erich Fromm "Mit o Edypie" [w:] "Zapomniany język", przekł. Katarzyna Płaza, Vis-a-Vis Etiuda, Kraków 2009, s. 150-179.
OdpowiedzUsuńAle jeśli chodzi o mnie, wolałbym umierać w mniejszym gronie i niekoniecznie na siedząco ;-)
OdpowiedzUsuńTrochę off topic, ale z tym jedzeniem miesa przez buddyjskich mnichow dokonales wielkiego skrotu, bo o zla wole Cie nie posadzam. Ze wszystkich mnichow, jakich poznalem osobiscie, ze wszystkich trzech glownych szkol - Theravady, Mahajany i Wadzrajany, wszyscy nie jedli miesa i czytelnie widzieli zwiazki przyczynowo skutkowe miedzy ich ew. jedzeniem, a tym, ze jakis rzeznik musi je wczesniej ukatrupic. Pewnie gdzies jacys mnisi jedza mieso (w Sri Lance?). Ja slyszalem o takich, ktorzy jedza tzw. road-kill. Zwierz padl przypadkiem, a mozna skorzystac z zasobow bialka bez zadawania cierpienia. Sam sie sklaniam do tej opcji.
OdpowiedzUsuńRzuć okiem tu: http://www.students.pl/kultura/details/31144/Tybetanska-ksiega-umarlych-recenzja-filmu
OdpowiedzUsuńksięgę mam, chętnie zobaczę też film, gdybyś wpadł na pomysł jak go zdobyć...
Bujam ostatnio w innych obłokach by myśleć o śmierci ale myślę, że warto go zobaczyć, mimo że nie produkcji tambylczej.
Nie mam wiedzy na temat śmierci w dżinizmie, ale chyba nie chybię jak powiem, że mnich który nadaje umierającemu do ucha, recytuje wskazania dla umierającego coś na wzór Tyb. księgi umarłych. Z buddyzmu wiem, że to najlepsza okazja do wyzwolenia, oświecenia, wyjścia poza koło narodziny-śmierć.
Może też nieco off topic, ale a propos filmu i buddyjskiego umierania, był taki odcinek Twin Peaks, (po którym ja z kolei nie mogłem wrócić do rzeczywistości ot tak) w którym Agent Dale Cooper przeprowadzał umierającego zabójcę Laury Palmer przez śmierć. Mocne. Polecam.
Do Anonimowego. Nie jestem znawcą buddyzmu, ale kilka lat temu przegadałem w autobusie relacji Kathmandu - Pokhara, kilka godzin z mnichem buddyzmu tybetańskiego, zresztą Tybetańczykiem. I wówczas dowiedziałem się i zdziwiłem, kiedy powiedział, że w jego klasztorze (co ponoć nie miało być niczym szczególnym na tle innych klasztorów) jedzą mięso i owszem, tylko właśnie nie zabijają. Że mają jakiegoś "koszernego" rzeźnika. Tako i.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy1
OdpowiedzUsuńO ile rozumiem skrótu dokonałbym, gdybym twierdził że wszyscy mnisi buddyjscy robią tak, a tak. Napisałem że mięso spożywa "wielu", nie pisałem że większość. Mojej wypowiedzi nie opieram na informacjach na temat praktyki działania mnichów, bo tu brak statystyk (i pewnie nie sposób ich uzyskać), lecz na założeniach religijnych poszczególnych szkół:
http://en.wikipedia.org/wiki/Vegetarianism_and_religion#Buddhism
http://en.wikipedia.org/wiki/Buddhist_vegetarianism
No chyba że wikipedia mija się z prawdą w tym temacie ;)
Podobnie jak Alan byłem zszokowany powyższymi informacjami, wszak darzę buddyzm wielką sympatią. Pamiętam jak Krjonizy Wuj (zresztą wegetarianin i mnich buddyjski) opowiadał mi kiedyś o wojnach prowadzonych w imię buddyzmu. Skaza na obrazie pozostała.
Nie chcę idealizować dżinizmu, a tym bardziej przeciwstawiać go buddyzmowi. Moja wiedza na temat obu jest bardzo skromna.
Jeśli chodzi o "road-kill" to owszem, nie widzę nic złego w sensie etycznym w konsumowaniu padliny. Pozostają tylko obiekcje natury estetycznej. No i nie chciałbym, żeby zobaczył taki mój posiłek ktoś, kto nie zna kontekstu sytuacji. Np. słoń, Alan mówił że one źle reagują na mięsożerców.
@Anonimowy2
OdpowiedzUsuńSzeptanie do ucha umierającemu mi z kolei kojarzy się z tradycją gnostycką. Kiedyś myślałem że gnosis to jakaś kosmiczna wiedza zdobywana dziwnymi sposobami za życia (ci co ją posiadają będą zbawieni). A jak poczytałem, to okazało się że były to zwyczajne passwordy, które kapłan szeptał do ucha umierającemu, bo bez hasła archont na bramce nie puszczał. ;)
A może te kody są redundantne ,o)
OdpowiedzUsuńa czy czasem nie jest tu pokazane ostatnie umieranie, czyli zakończenie cyklu reinkarnacji? może jest tu ten szczególny akt ostatecznego pożegnania;
OdpowiedzUsuńniemniej jednak całość z punktu widzenia europejczyka wygląda naprawdę baaardzo egzotycznie, a wręcz na jakąś dziwną schadzkę sadystyczno-eutanazyjną. wygląda dla mniej jakby ten umierający człowiek bardzo cierpiał i nikt się tym jakoś specjalnie nie przejmował - totalne zignorowanie humanizmu; straszne