środa, 27 marca 2013

Najpopularniejsza religia

Najbardziej rozpowszechnioną współcześnie religią nie są różne denominacje chrześcijaństwa, lecz kult państwa narodowego. Ta konwencjonalna parareligia pozostaje dla nas najczęściej zupełnie przezroczysta. Od dziecka wdrażani jesteśmy w zbiór stosownych idei i przypisanych im symboli, co stanowi nowożytny sposób zaspokajania naszej głębokiej potrzeby przynależności - powstaje tzw. społeczność wyobrażona. Dzięki narodowi zyskujemy przekonanie, iż coś niematerialnego nas łączy, przyznaje prawa, nakłada obowiązki. W imię tego metafizycznego bytu którym jest naród można dokonywać czynów chwalebnych. Można także pod wpływem narodowej ideologii postępować skrajnie niegodziwie - szczególnie wtedy, gdy motywacja do działania podszyta jest resentymentem i ksenofobią. Słyszę często, iż zachowanie tożsamości narodowej wymaga "walki" z wrogami ideologicznymi. W sytuacji braku zagrożenia zewnętrznego, najistotniejszy staje się "wróg wewnętrzny". Polscy narodowcy zdają się większość swego czasu spędzać na "walce" z lokalnymi "lewakami" i "pedałami". Tradycyjny "wróg niemiecki", czy "rosyjski", ten przed którego agresją należałoby narodu "bronić", prawie zupełnie znika z horyzontu. No może poza figurą Unii Europejskiej kojarzonej nie tyle z zagrożeniem militarnym, co z głęboką i dotkliwą opresją internacjonalistycznej homogenizacji skutkującej ograniczeniem suwerenności państwa.

Przy okazji protestów przeciw ACTA pisałem o nowych rodzajach tożsamości, które się na naszych oczach wyłaniają dzięki internetowi. Mi osobiście bliżej jest do duńskiego biznesmena z którym współpracuję, szwedzkiego hipisa z którym rozmawiam o muzyce barokowej, czeskiej studentki filozofii, amerykańskiej artystki-weganki, czy zafascynowanej Koranem harfistki, niż do polskiego rolnika. Z tymi pierwszymi partycypuję bezpośrednio w pewnych treściach kulturowych - mamy wspólną logosferę, w jakimś sensie wspólną tożsamość. Z tym ostatnim nic takiego mnie nie łączy, poza rzekomym "wspólnym interesem narodowym", cokolwiek on oznacza. Dlaczego bardziej miałbym dbać o interes polskiego rolnika, niż o edukację afrykańskich dzieci? Tym bardziej że przeciętny rolnik, dla własnego zysku, przysparza cierpienia hodowanym zwierzętom, co z mojej perspektywy jest działaniem moralnie nagannym (przy tym uważam, iż kupujący od niego mięso postępują jeszcze gorzej).

Znamiennym jest, iż nasi współcześni kształceni narodowcy, dzięki internetowi, szybciej znajdują wspólny język ze słowackimi, węgierskimi, czy skandynawskimi nacjonalistami (zapewne rozmawiając ze wszystkimi po angielsku), niż z jakimkolwiek środowiskiem we własnym narodzie. O ile wiem przed drugą wojną światową wyglądało to całkiem podobnie, mimo braku internetu. Dmowski w cyklu artykułów analizował Hitleryzm jako ruch narodowy. Z atencją wypowiadał się o Mussolinim:

"Gdybyśmy byli podobni do dzisiejszych Włoch, gdybyśmy mieli taką organizację jak faszyzm, gdybyśmy wreszcie mieli Mussoliniego, największego niewątpliwie człowieka w dzisiejszej Europie, niczego więcej nie byłoby nam potrzeba."

Tak więc jeśli na kolejnym Marszu Niepodległości, obok słowackich nacjonalistów wspominających księdza Tiso - zdecydowanego "wroga zewnętrznego" Polski, pojawi się także delegacja NPD, to w ogóle się tym nie zdziwię. Na naszych oczach rodzi się narodowa międzynarodówka, jakkolwiek oksymoronicznie to brzmi. W końcu "lewaki" są wszędzie, nie mówiąc już o wyznawcach islamu - ich obca religia, kultura i geny, stanowią wszak największe zagrożenie dla narodowych tożsamości państw europejskich. To jest nowe wielkie wyzwanie dla Europejskiego Ruchu Narodowego - "kwestię żydowską" już tu wszak rozwiązano (no może nie "ostatecznie"), a przed nami przecie jeszcze rozwiązanie "kwestii islamskiej".

Jako obywatele państwa narodowego wszyscy ulegamy w mniejszym lub większym stopniu jego kultowi. Skrajną formę kultu stanowi statolatria, czyli czczenie państwa, dobrze nam znane z różnych "brunatnych fetyszów" włoskiego faszyzmu i niemieckiego nazizmu. I u nas wielu młodym ludziom te zaangażowane formy kultu imponują.

O ideologii narodowej już trochę tu pisałem:

8 komentarzy:

  1. Z tego co przeczytałem to wygląda na to, że jesteś takim samym ksenofobem jak 'narodowi', Ty nienawidzisz ich, oni 'pedałów', 'islamistów' i wielu innych. Czujesz się lepszy bo potrafisz sobie pogadać z ludźmi których nazywasz otwartymi na świat uważając 'narodowych' za pustych przygłupów, a rolników za katów znęcających się nad zwierzętami. Myslisz się tak samo w każdym przypadku. W przeciwieństwie do Ciebie jestem otwarty również na rolników i narodowców, każdy ma swoją rację uwarunkowaną doświadczeniami z życia i środowiskiem w którym dorastali, tak samo jak Ty. Jeśli chcesz uchodzić za ksenofila, bo jak o sobie piszesz, to jeszcze długa droga przed Tobą.
    Mogę dać Ci tylko do trochę myślenia pisząc, że na protestach Acta 'narodowcy' byli jedną z liczniejszych grup, a rolnik oprawca choduje też rośliny którymi się żywisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy

      Nikogo nie uważam za nic, ponieważ oceniam etycznie działania, a nie ludzi. Oceniam także, czy zmiana postulowana przez jakieś środowisko jest zmianą na lepsze, czy na gorsze, a tu potrafię znaleźć bardzo wiele kryteriów oceny, często ze sobą sprzecznych.

      Daleko mi także od określania kompetencji poznawczych 'narodowych' - nie mam tu żadnych miarodajnych narzędzi. Podobnie jak zaangażowanie religijne słabo koreluje z ilorazem inteligencji, podobnie zaangażowanie w idee narodowe z nim nie koreluje. I tu, i tu spotkamy ludzi wybitnie inteligentnych.

      Kiedy piszę iż "wszyscy ulegamy w mniejszym lub większym stopniu kultowi państwa narodowego", nie czynię dla siebie wyjątku. Nie jestem anarchistą.

      To czego natomiast nie akceptuję, zarówno w przypadku postaw religijnych, jak i narodowych, to redukowanie legitymacji sądów etycznych do figury odpowiednio "woli Boga" i "interesu narodowego". Nawet jeśli Bóg istnieje, to wyjątkową pychą jest uważać, iż znamy jego wolę. Nawet jeśli da się sensownie zdefiniować coś takiego jak "interes narodowy", to dlaczego ma mieć on preferencję nad "interesem ludzkości", albo "interesem wszystkich czujących istot".

      Nie zgadzam się absolutnie z Twoim relatywistycznym stanowiskiem, iż "każdy ma swoją rację" - to niczego nie usprawiedliwia. Każdy ma poglądy, a o każdych poglądach można dyskutować. Nie ma co natomiast dyskutować o gustach, czyli o estetyce.

      Co do ACTA, o udziale 'narodowców' pisałem oczywiście (można kliknąć na link powyżej). Rzecz w tym, że udział narodowców w takim proteście wzmacnia moją tezę o istotniejszym dzisiaj znaczeniu pozanarodowych kryteriów tożsamości zbiorowej. Świadomość narodowa staje się tym bardziej zbiorem idei wyabstrahowanych ze swej pierwotnej funkcji zapewnienia suwerenności terytorialnej określonej grupie etnicznej. "Narodowcy" różnych narodów szybciej dogadają się między sobą, niż z własnym narodem.

      Rolnicy hodują bardzo różne rzeczy. Czy uważasz iż z faktu że rolnik wyhoduje mi szpinak, wynika iż mam z nim wspólny "interes narodowy"? Albo że powinienem bardziej troszczyć się o los jego, niż los ludzi umierających z głodu?

      Usuń
  2. Z tym rolnikiem i mięsem to przesadziłeś. Jak chcemy zrezygnować z mięsa to równie dobrze w ogóle postanówmy dokonać zagłady tej cywilizacji jako szkodliwej, bo przecież robimy autostrady tam gdzie żaby chodzą, wyrzucamy odpady, które się nie rozłożą przez tysiące lat, zanieczyszczamy oceany, produkujemy spaliny, jesteśmy autorami smogu... można by wymieniać... od tego cierpią nie tylko zwierzęta ale i my sami. Czy jest sens kontynuować tę cywilizację skoro przysparza tylko cierpienia?

    Co do reszty to się zgadzam. Państwo / narodowość dziś już nie mają znaczenia. Dziś państwo to firma, której ofertą są warunki życia a podatki opłatą za te warunki. Dziś wybierasz gdzie chcesz żyć i po prostu tam żyjesz, bariery językowe przestają być problemem. Chętnie kibicuję reprezentacji Polski ale to tyle jeśli chodzi o mój patriotyzm. Przeciętny John Smith z USA dokładnie mnie tyle interesuje co Jan Kowalski - nic. Ale... moje miasto to już co innego... tu patriotyzm jest i bywam dumny z niego. Narodowości chętnie się wyrzeknę ale nigdy nie przestanę być Szczecinianinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Adam Kubanek

      Nie rozumiem w jaki sposób rezygnacja z produkcji odzwierzęcej powiązana jest z zagładą cywilizacji? Biorąc pod uwagę dane i modele ekonomiczne, oraz ekologiczne, powiedziałbym że jest dokładnie przeciwnie.

      Istnieje wprawdzie Dobrowolny Ruch Wygaszenia Gatunku Ludzkiego, doprowadzający do skrajności argumentację podobną do tej którą podałeś, i jakkolwiek interesujący jest dla mnie ze względu na posługiwanie się kryteriami moralnymi wymykającymi się współczesnym akademickim analizom etycznym, to jednak w tym ruchu nie uczestniczę.

      Sensowna jakość życia naszego i innych gatunków zwierząt na tej planecie wymaga spełnienia kryteriów sustainability. Produkcja odzwierzęca jest obecnie kluczowym czynnikiem ograniczającym ową "podtrzymywalność". Co do cywilizacji, badacze są tu zgodni iż potrzebny jest nie tyle upadek, co sensowny degrowth. Pozostaje pytanie, czy możliwy jest dynamiczny rozwój techniczny, przy ograniczonym poziomie konsumpcji.

      A co do reszty - posługuję się angielskim, ale tylko w języku polskim rozumiem wszystkie żarty i metafory. Tylko nim posługuję się sprawnie na poziomie operowania słowem. Daleko mi do statolatrii, ale daleko mi także do ignorowania wartości kultury w której się wychowałem. To zasadniczy powód, dla którego emigracja jest bardzo odległą perspektywą. Patriotyzm lokalny to oczywiście sprawa zupełnie osobna, bo tu właśnie mamy tę społeczność namacalną, a nie wyobrażona. Pomieszkałem trochę też w innych miastach, czasem tam pracując - lubię Kraków, Wrocław, Kopenhagę, Zurych.

      Usuń
    2. Powiązałem produkcję odzwierzęcą (pierwszy raz widzę to słowo) z zagładą cywilizacji w bardzo prosty sposób: odniosłem wrażenie, że jesteś przeciwko mięsu z powodu cierpienia jakiego przysparzamy zwierzętom. Tylko, że cała nasza cywilizacja niemal wszystkim co robi przysparza tych cierpień. Więc bądźmy konsekwentni... albo cierpienie zwierząt nas interesuje albo nie... albo jemy mięso i żyjemy w sposób jak dotychczas albo kończymy nie tylko z jedzeniem mięsa ale całą swoją zbrodniczą działalnością, a to moim zdaniem oznacza koniec cywilizacji, bo słówka a'la degrowth to tylko jakieś utopijne słówka.

      Co do kultury, w której się wychowałeś. Kultura mieszkańców Europy różni się w bardzo nieznacznym stopniu i tak naprawdę jedyne co nas różni bardziej to język, a ten z kolei w ciągu kilku lat możesz opanować w stopniu komunikatywnym. Znam osoby z różnych krajów, znam też Polaków mieszkających za granicą i o ile są kraje gdzie można czuć się obywatelem drugiej kategorii o tyle w zdecydowanej większości można się czuć zupełnie swobodnie.

      Szkoda tylko zostawiać przyjaciół i rodzinę ale jeśli i ich by przenieść to nic człowiek już w Polsce nie trzyma.

      Usuń
    3. Adam, twoja argumentacja to trochę tak, jakby mówić że wszystko jedno, czy się wypija kieliszek i potem idzie spać, czy dwie flaszki i siada się za kółko, i później codziennie już dwie flaszki. Pomiędzy konsumpcją umiarkowaną a alkoholizmem jest ocean możliwości, i to co mówię to nie jest humanistyczne pierdolamente, tylko matematycznie przeanalizowane modele globalnej gospodarki i ekonomii. Można wyleczyć alkoholika inaczej jak przez eutanazję. Można zrezygnować z dwóch flaszek dziennie nie zostając abstynentem. Zresztą można być też abstynentem, ja jestem.

      Usuń
    4. @Adam

      Nie jestem "przeciwko mięsu". Nie ma nic złego w zjadaniu martwych tkanek innych zwierząt, może to być co najwyżej nieestetyczne. Uważam natomiast, iż kupowanie mięsa, jak i innych produktów odzwierzęcych, jest moralnie naganne (tutaj opisałem dlaczego właśnie kupowanie, a nie jedzenie). Generując popyt, generujemy też podaż. A nie znam żadnych sensownych argumentów (poza czysto hedonistycznymi), dla generowania popytu na produkty odzwierzęce. Skoro nie musimy tego robić, to możemy wybrać, by tego nie robić, i żaden upadek cywilizacji nam tu nie grozi. Wręcz przeciwnie - by cywilizacja nasza się rozwijała, lub chociaż tylko trwała, musimy dokonać migracji do diety opartej na roślinach (lub będącej produktem wydalania u mikroorganizmów) - na to wskazują współczesne naukowe modele.

      To co piszesz dalej wydaję mi się pomieszaniem poziomów. Cywilizacja sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła - jest produktem ewolucji, podobnie jak rafa koralowa, która sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. W cywilizację nie jest też wpisana żadna "zbrodnicza działalność". Nie mówimy tu o Bogu i Szatanie tkwiących w czymś, lecz o etyce.

      Dobre lub złe są działania, ale tylko w tym sensie, w jakim powodują zmianę jakiegoś układu odniesienia na lepsze, lub gorsze. Jeśli za układ odniesienia przyjmiemy homeostazę organizmów zdolnych do przeżywania bodźców bólowych jako cierpienia, kulturę naszego gatunku (cywilizacja), lub ekosystem, to nie widzę powodu dla którego eliminacja produkcji odzwierzęcej wpłynęłaby na zmianę na gorsze w obrębie tych systemów. To jest jak mi się zdaję sensowniejsze myślenie o etyce.

      Co do różnic w kulturach Europy - język obcy na poziomie komunikatywnym opanowałem już jakiś czas temu. Trudno mi jednak czytać swobodnie angielską poezję. I w drugą stronę - ponoć w pierwszym angielskim wydaniu Solaris Lema zabrakło opisu form oceanu, ponieważ tłumacz nie potrafił tego przełożyć. Moje doświadczenia są tu pewnie paralelne z hipotezą relatywizmu językowego. Nie powiedziałbym więc, że jedyne co nas różni to język. Przyswojenie określonego języka (fleksyjny, pozycyjny, ideograficzny, etc.), może wręcz wpływać na rozwój określonych obszarów mózgu.

      Usuń