- Kiedy ludzie zrozumieją że klikanie "Lubie to" na własne posty/komenatrze/linki/cokolwiek to proces podobny do onanizowania się przed własnym zdjęciem :>
- brakowało "lubię to" pod tym postem ;D
- Jakby się tak dalej posunąć tym tokiem myślenia to klikanie pod postami kolegów może nosić znamiona homoseksualizmu (dla mniej kumatych rozmawiamy o onanizowaniu się przed zdjęciem kolegi) ;)
- Dobra, dobra, po tym poście Twoje życie nigdy nie będzie takie samo. Zawsze zastanowisz się dwa razy zanim KOLEDZE klikniesz "Lubię to!" :>
- Masz racje !
- Zgadzam się
- Czy lajkując żonę uprawiam publicznie seks?
- Tylko jak ona zalajkuje tez ciebie :D
- Oops, czyli w jedną stronę to gwałt!
- Nie. Gra wstępna :>
- Boje się po tym poście dawać lajki kolegom....
Na zdjęciu urządzenie z drugiej połowy XIX wieku zaprojektowane tak, by uniemożliwić masturbację.
O marszu podległości kryteriom tożsamości etnicznej pisałem już w zeszłym roku. Potem zrodził się także wpis o równaniu faszyzmu z nacjonalizmem. Poruszałem wtedy m.in. temat estetyki towarzyszącej opisywanym zjawiskom społecznym. Przypadkiem zupełnie trafiłem na plakat nakłaniający pod groźbą miecza Demoklesa do udziału w tegorocznym przemarszu tematycznym ulicami stolicy. To co zobaczyłem wywołało we mnie gwałtowne, lecz z razu trudne do wyjaśnienia rozbawienie.
Organizatorzy marszu nie pierwszy już raz raczą nas produkcją artystyczną zakotwiczoną w głębokiej fiksacji ornitologicznej. Np. z okazji walentynek spłodzili postmodernistyczne dzieło jak następuje:
Przenikliwość spojrzenia i głębia analiz mojej żony stanowią niewyczerpane źródło uciechy. :)
Po jakimś czasie w końcu zrozumiałem co mnie tak bawi w tym najnowszym podległym dziele sporządzonym na modłę plakatu superprodukcji. Motyw "ptasiości" nie raz pojawia się w sztuce, ot choćby w PtaśkuWhartona, albo filmie Brewster McCloudAltmana. Mi jednak na myśl przyszło zgoła (sic!) inne przedstawienie:
Oj trudna ta ptasia miłość. Może to w istocie nie miecz Demoklesa, lecz broń niewinności rozdzielająca nagie ciała Izoldy i Tristana? Może trudna, ale przynajmniej romantyczna. ;) Żeby nie było już tak patetycznie, oto cudowny plakat z zeszłego roku, wart więcej niż wszystkie zapisane tu słowa:
W naszej kulturze panuje powszechne przekonanie, iż pewne tematy zarezerwowane są wyłącznie dla ludzi dorosłych. Nasza fizjologia, seksualność, śmierć, przemoc i okrucieństwo - wszystkie są otoczone specyficznym tabu. Chronimy dzieci przed świadomością istnienia pewnych aspektów rzeczywistości, przynajmniej do czasu osiągnięcia przez nie adekwatnego poziomu “dojrzałości", uprawniającego do poznania prawdy.
Ale czy problem faktycznie leży w tym, że dzieci są "niedojrzałe", czy też raczej w tym, że my jako dorośli nie potrafimy znaleźć języka w którym moglibyśmy opowiedzieć naszym pociechom o pewnych sprawach? Ci którzy mieli okazję zapoznać się z książkami Pernilli Stalfelt, doskonale wiedzą o czym mówię. Wydane także u nas: "Mała książka o kupie", "Mała książka o miłości", "Mała książka o śmierci" i "Mała książka o przemocy", w przystępny sposób wyjaśniają młodemu czytelnikowi sprawy, na które dorośli spuszczają najczęściej zasłonę milczenia.
Istnieje jeszcze jedno tabu zarezerwowane dla dzieci, o którym Stalfelt nie pisze - dotyczy tego, w jaki sposób ludzie naszej kultury w rzeczywistości traktują inne zwierzęta - świnki, krówki, wielkanocne kurczęta, króliczki, jelenie, dziki, kaczuszki, zajączki, czy też słonie, tygryski, małpki, wielbłądy, delfiny i wszelkie inne dzikie stworzenia tresowane na potrzeby pokazów cyrkowych.
To tabu przełamała Ruby Roth. Do tej pory wydała dwie książki dla dzieci “That’s Why We Don't Eat Animals”, oraz "Vegan Is Love” i przymierza się do napisania trzeciej. Pięknie maluje - książki składają się z jej wspaniałych ilustracji oraz skierowanego do dzieci komentarza. Wyłania się tu zupełnie inny obraz zwierząt niż ten przedstawiany w kreskówkach, czy popularnych animacjach. Nie jest to malarstwo realistyczne - symboliczna geometryzacja daje bardzo interesujące i nieco surrealistyczne rezultaty. Jedno jest jednak pewne - przedstawione na ilustracjach zwierzęta nie są w najmniejszym stopniu zantropomorfizowane - nie mają ludzkich oczu i wymuszonych szerokich uśmiechów. Mimo iż symboliczne, to pokazane są w kontekście ich prawdziwej egzystencji. Zarówno kiedy żyją na wolności, jak i wtedy gdy zamknięte są w klatkach stworzonych przez człowieka.
Ruby Roth porusza całe spektrum tematów, począwszy od ekologii, poprzez różny sposób w jaki traktujemy zwierzęta domowe i hodowlane, same warunki hodowli i uboju, okrucieństwo polowania, wszelkie sposoby wykorzystywania zwierząt jak np. testy kosmetyków, czy rozrywka, a kończąc na bardzo ogólnych tematach jak podtrzymywalność (sustainability) współczesnego systemu ekonomicznego. Mimo tak ogromnego ciężaru gatunkowego poruszanych tematów, nie znajdziemy w tych ilustracjach epatowania drastycznymi obrazami. Są w tym względzie bardzo oszczędne, a autorka skupia się na tym by pokazać, że świat wegan może wyglądać inaczej - jest światem zdrowia, empatii i miłości do wszystkiego co żyje.
Szczerze mówiąc przed zapowiedzianym wydaniem 'Vegan Is Love' miałem sporo obaw czy taka książka przysporzy więcej zwolenników, czy przeciwników promowanym przez autorkę wartościom, bliskim także czytelnikom Vege. Po pojawieniu się książki na Ruby Roth spadł grad krytyki. Czy wegańska dieta jest odpowiednia dla dzieci? Czy są one konfrontowane z drastycznymi obrazami? Czy uczą się dzielić ludzi według ich stosunku do innych zwierząt? Kontrowersji jest mnóstwo zarówno w internecie jak i w amerykańskich telewizjach co i rusz zapraszających w związku z tym autorkę na wywiady. A ona zawsze jest przygotowana - odpowiada bardzo zwięźle i merytorycznie, a równocześnie emanuje tym rodzajem wewnętrznego ciepła, które ujmuje jej rozmówców i telewidzów. Widać iż temat jest dla niej niezmiernie ważny i przy tym dogłębnie przemyślany. Oto jedna z jej wypowiedzi:
Większość książek i filmów dla dzieci przejawia antropomorfizm i myślę że to w rzeczywistości oddala nas od zwierząt, ponieważ automatycznie zaczynamy myśleć o nich w związku z fikcyjnymi atrybutami. Podobnie z ZOO i cyrkami które mimo deklaracji iż uwrażliwiają ludzi na los zwierząt, w rzeczywistości przynoszą dokładnie odwrotny skutek - czynią nas obojętnymi na wykorzystywanie i eksploatację zwierząt.
W wywiadach Roth mówi o tym, że nie istnieje uniwersalna idea tego co jest odpowiednie, a co nieodpowiednie dla dzieci i że przedstawienia w jej książkach nie odbiegają od tego co mogą one zobaczyć w telewizji. Najbardziej chyba drastyczna ilustracja, ta przedstawiająca zwierzęta poddawane testom, nam dorosłym może wydawać się nieodpowiednia, ponieważ znamy kontekst - widzimy otwarte rany i ingerencję w ciało. Dziecko widzi z kolei zwierzątka które mają "ałki", czy strupki. To jest dobry punkt wyjścia do dyskusji z nimi na ten temat. Pozostaje jedynie wątpliwość, czy dzieci po lekturze “Vegan Is Love” nie zaczną z kolei nienawidzić ludzi wyrządzających zwierzętom krzywdę - np. rybaków łowiących ryby. Roth przytacza w tym kontekście badania pokazujące iż wegańskie dzieci zasadniczo skłonne są do większego altruizmu, wątpliwość jednak pozostaje. Trudno natomiast nie zgodzić się z nią co do tego, że ostrze krytyki winno być skierowane w stronę przemysłu zbudowanego na masowej eksploatacji zwierząt, nie zaś przeciwko książce dla dzieci.
Roth namalowała piękne ilustracje, tak by dotrzeć jak najgłębiej do młodych umysłów nieskażonych jeszcze moralną znieczulicą - jeśli można zmieniać świat, to warto zacząć od świadomości dorastających pokoleń. Obrazy zwierząt i ludzi opatrzone są też świetnymi komentarzami - pisać w prosty sposób o tym co ważne jest najtrudniej. Autorka jest wspaniałą artystką, ale też wspaniałym człowiekiem. Widać iż jej twórczość płynie z bardzo głębokiego przekonania. Nie wiem czy wiedziała, że swoją publikacją ściągnie na siebie aż takie gromy, ale w ich obliczu nie ugięła się, lecz stanęła dzielnie, by sprostać krytyce. A jej odpowiedź na krytykę to nie antagonizm i walka, lecz najgłębsze świadectwo tego na czym polega szeroka empatia - "weganizm to miłość".
Wracając do tytułowego pytania - o czym nie wolno mówić dzieciom? Najwyraźniej ograniczają nas nie tyle same tematy, co język którego użyjemy, by o nich powiedzieć. Wizualny przekaz opisanych tu książek jest jak najbardziej adekwatny do opowiadania naszym latoroślom o chorobach cywilizacji która uczyniła z organizmów innych czujących istot fabryki produkcji białka. Nie bójmy się mówić dzieciom prawdy - Ruby Roth dodaje nam otuchy mówiąc: "nie musimy się obawiać niczego, czego zmiana leży w naszej mocy."
Powyższy tekst w nieco innej formie i z innym tytułem ukazał się w październikowym numerze magazynu Vege. Publikuję go również tutaj, uzupełniając o kilka ilustracji.
- Misu, co ty robisz, nie możesz malować po ścianie.
- Co ty w ogóle Alanowi mówisz, niech maluje. Pamiętasz jakie u mnie w domu były malunki na ścianach?
- Twój permisywizm nawet czasem dla mnie jest za mocny, ja po prostu nie znoszę remontów.
- Gdybym był artystyczny tak jak kiedyś, to wszystko by tu było pokryte freskami. Jak Max Ernst bym malował.
Po jakimś czasie:
- Widziałaś wczoraj jakie u kaktusostwa pięknie pomalowane przez dzieci ściany - misiu, jeśli chcesz to możesz malować.
- No to dlaczego twoim zdaniem robiliśmy remont?
- Żeby było estetycznie.
- No właśnie.
- Alan, słyszysz, mama krytykuje twoją działalność artystyczną - malarstwo białego człowieka.
No i Pacia mało nie wykitowała zachłystując się ze śmiechu konsumowanym właśnie śniadaniem. Szkoda że przy tym nie parsknęła, bo może jakaś piękna forma by powstała na ścianie lub nawet suficie. ;)
A ja faktycznie przestałem wykonywać przedmioty artystyczne odkąd poszedłem na pierwsze studia techniczne. Przy mojej dyskalkulii musiałem szybko nabyć kompetencję bycia liczydłem - sama znajomość teorii matematyki w tym nie pomagała. Droga do celu prowadziła przez tysiące rozwiązywanych zadań z analizy matematycznej i algebry. Mam wrażenie że te żmudne studia jakoś mi wyłączyły twórczą wrażliwość na świat. Ale z pewnością nie wyłączyły umiłowania dla piękna.
Mural stanowiący ilustrację tego posta nosi tytuł Na pierwsze czyste słowo. Max Ernst wymalował go na ścianie mieszkania Paula Éluarda, którego żoną była Gala - późniejsza żona Salvadora Dalí. Ernst, Éluard i Gala żyli przez trzy lata w ménage à trois. O analogicznym związku rodziców Bertranda Russela oraz guwernera ich dzieci, już kiedyś wspominałem. Zresztą jak dokumentują biografowie i Russela nie ominęły w życiu relacje o takim charakterze. Intryguje mnie też ménage à trois w przypadku Nietzschego i Huxleya. Chciałbym kiedyś coś więcej na ten temat poczytać. Najwyraźniej poliamoria nie jest zjawiskiem nowym.
Kiedyś przed zaśnięciem rozmawiałem z Bogiem. To znaczy oczywiście nie rozmawiałem, lecz prowadziłem wewnętrzny dialog - taka ułomna forma doświadczania sacrum poprawiająca nieco samopoczucie, a może też jakość snów.
Teraz przed zaśnięciem nie rozmawiam już ze sobą. Czasem wizualizuję sobie natomiast Boginię Matkę, która składa się cała z troski o mnie i do doświadczenia jej opieki nie potrzebne są żadne słowa, żaden logos. To nie jest oczywiście z mojej strony wyraz żadnego kultu religijnego, lecz zachowujące stosowne proporcje myślne odwrócenie tej szczególnej relacji, którą zbudowałem z własnym dzieckiem od czasu jego narodzin. Po prostu wyobrażam sobie jak to jest być na drugim końcu tej relacji i mieć przy tym niemowlęcy komfort nicniemyślenia. To bardzo uspokaja i relaksuje.
Nie ważne w co wierzymy. Ważne są wartości którymi żyjemy.
- "Siedzi baba na cmentarzu. Trzyma nogi w kałamarzu. Przyszedł duch. Babę w brzuch. Baba fik, a duch znikł."
- "Buch w brzuch". To jest pewnie freudystyczne. Pewnie dziecko jej zrobił.
- No, pewnie że freudystyczne. "Baba fik", czyli dobrze jej zrobił, że aż nogami w sufit zaryła ...
Rycina na szczycie tego posta obrazuje gest ana suromai (gr. uniesienie spódnicy). Według ludowej tradycji moc nagich kobiecych genitaliów była tak wielka, że odstraszała diabła. Kobiety potrafiły nawet przerwać wojnę, jeśli zgromadziły się by wykonać ten gest. W elewacje średniowiecznych budowli, także kościołów, wmurowywano maszkarony z rozwartymi wargami sromowymi - to miało chronić mieszkańców przed złem.
""The sea calms down if it sees a woman’s cunt" (la mar es posa bona si veu el cony d’una dona); that is, the vulva has the power to stop storms."
Te tradycje występujące wciąż w wielu kulturach, a na zachodzie prawie zapomniane, były jeszcze całkiem żywe w XVIII wieku:
Once on a time the Sire of evil,
In plainer English call’d the devil,
Some new experiment to try
At Chloe cast a roguish eye -t
But she who all his arts defied,
Pull’d up and shew’d her sexes pride :
A thing all shagg’d about with hair,
So much it made old Satan stare,
Who frightend at the grim display,
Takes to his heels and runs away.
A dlaczego o tym wszystkim piszę? Myślę że nawet czytelnikom mojego bloga może się przydać wiedza o szerszym kontekście kulturowym działalności artystycznej Pussy Riot. To nie jest srom (wstyd) - sromota raczej tym, którzy wdrukowują nam od dzieciństwa lęk przed mocą vulvy.
Czyje uczucia religijne obraża krzyż-transformers na głowie patriarchy? Też bym chciał taką czapkę, ale przytwierdziłbym sobie do niej inne transformersy - szubienicę, gilotynę, pal, krzesło elektryczne, dyby, drut kolczasty i tym podobne symbole zinstytucjonalizowanej przemocy.
- Jak widzę tutaj ten rower, to od razu przypomina mi się czytanka o Thierry'm Lazurze - o tym jak się przeprowadzał i jego meble trafiły w inne miejsce, a on dostał cudze. Kiedy ekipa się dowiedziała, to mu zabrali te meble i został w mieszkaniu z samym telefonem i swoim ukochanym rowerem.
- Będę teraz twoim Thierry'm Lazurem.
- I co, wkręcisz się teraz w rower.
- Myślę że tak, chociaż nie tak nerdowsko jak np. Kaktus, który opowiedział mi od razu, że moje hamulce to nie są v-brejki, tylko double pivotal, czy coś takiego i on nie wie jak się je reguluje.
- Jak mówisz, 'double pivotal'? double vaginal double anal?
- Tak DVDA. ;)
- Ilekroć rozmawiam z którymkolwiek z was na ten temat, to zaraz oboje zaczynacie mi się tłumaczyć.
- Widać ty jesteś w tym układzie najważniejszy.
- Wampeter?
- Powinieneś się cieszyć.
- Właśnie nie bardzo, bo wzmacnia to moje przekonanie że żyję w matrixie.
- Przecież żyjesz w matrixie.
- Widzicie, prosiłem panią żeby mnie na akowca ostrzygła, a ona jak zwykle na NSDAP.
- Zważywszy na wiedzę historyczną naszego społeczeństwa raczej nie masz się co obawiać negatywnych konotacji. Bardziej grożą ci skojarzenia z Leonardo DiCaprio.
- Szkoda że nie z da Vinci.
Niedługo potem wpada Acze i już od progu pytamy go:
- Czy Michał wygląda bardziej na akowca, czy na członka NSDAP?
- Na NSDAP ma za ciemne włosy.
Rozmawiając kiedyś z Ulą zastanawiałem się czy nadejdą czasy, kiedy aktywizmem na rzecz zwierząt zajmie się nie tylko alternatywna młodzież kontestująca utarte w ich własnej kulturze schematy wartościowania, ale także np. biznesmeni. Te czasy nadeszły znacznie szybciej niż się tego spodziewałem.
Philip Wollen był kiedyś wiceprezesem Citibanku i ponoć jednym z najbardziej poszukiwanych managerów. Nie dziwi mnie to specjalnie w związku z tym co zobaczyłem. W tym co powiedział podczas debaty "zwierzęta powinny zniknąć z jadłospisu" z jednej strony perfekcyjnie gra na emocjach swoich słuchaczy, a z drugiej formułuje cały zestaw merytorycznych argumentów z bardzo różnych kontekstów:
Dla mnie siła wyrazu tego przemówienia jest ogromna. Wollen zaskoczył mnie swoją wrażliwością. Pokrywa się ona z moją. Tak właśnie to wszystko czuję. Kiedyś próbowałem napisać o tym na blogu i pewnie kiedyś opublikuję w końcu tego posta, ale mam z tym problem o tyle, że to jest właśnie przede wszystkim to co czuję, a nie to co rozumiem. Opisywanie tego pierwszego przychodzi mi bardzo ciężko, ponieważ mam problem z otwartą ekspresją emocji. Co innego intelektualne rozkminy - to przychodzi mi dość łatwo. Dlatego cieszę się bardzo, że znalazłem człowieka którego ustami mogę powiedzieć o tym co dla mnie ważne.
Podobno Wollen jest bardzo skromnym człowiekiem. Być może, z pewnością jest natomiast niebywale skutecznym i pragmatycznie zorientowanym filantropem. Znaczny majątek którego się dorobił postanowił spożytkować w celach nad wyraz zbożnych. Myślę że lista organizacji które wspiera jego Winsome Constance Kindness Trust stanowi doskonałe odzwierciedlenie hierarchii wartości założyciela. Znajdują się wśród nich:
Amnesty International
Animals Asia Foundation
Animals Australia
Beyond Zero Emissions
Compassion in World Farming
Food not Bombs
Friends of the Earth
Lawyers for Animals
Jane Goodall Institute
Humane Society
Last Chance for Animals
Leukaemia Foundation
Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals
Sea Shepherd Conservation Society
World Society for the Protection of Animals
W Melbourne Kindness Trust ufundował biurowiec Kindess House w którym ma swoją siedzibę wiele pomocowych NGOsów. To coś w rodzaju inkubatora dla takich przedsięwzięć. Podobno funkcjonują tam następujące zasady organizacyjne:
Wszelkie zasoby jak internet i przestrzeń biurowa są dostępne nieodpłatnie (wyjątek stanowią rachunki telefoniczne, które to organizacje muszą opłacać same).
Jesz mięso na terenie biura - wypad z baru.
Masz psa i nie bierzesz go ze sobą do biura - wypad z baru. ;)
Zdjęcie lotnicze ujawnia wielki napis 'GO VEGAN' na dachu budynku:
W trakcie debaty Wollen powiedział m.in.:
Mięso powinno zniknąć z jadłospisu, ponieważ z jego produkcją wiąże się zbrodnia przeciwko ludzkości o nieprawdopodobnej skali.
Napiszę wkrótce jakie przesłanki prowadzą do takiego wniosku. I tak sobie myślę, że mało kto może pozwolić sobie na publiczne wypowiadanie tego rodzaju sądów. Oto człowiek, który ma szansę skruszyć skorupę moralnej znieczulicy i najzwyklejszej ignorancji. Ale pewnie wielu powie, że po prostu zdziwaczał facet na starość.
Ale jeszcze inny człowiek ostatnio "dziwaczeje" - Bill Gates:
Komentatorzy sugerują iż Getes przewidujący postępujące zastępowanie produktów odzwierzęcych ich roślinnymi analogonami jest pod wpływem Biza Stone'a - jednego z bardziej wpływowych ludzi w IT, założyciela Twittera, weganina. Stone maczał palce w odpaleniu Bloggera (na którym właśnie publikuję tego posta), a także napisał dwie książki na temat blogowania. W roku 2009 zyskał tytuł 'nerda roku' przyznany przez magazyn GQ. oraz tytuł jednego z Najbardziej Wpływowych Ludzi TIME'a. Stone zainwestował ostatnio w firmę Beyond Meat produkującą roślinne analogony mięsa naśladujące perfekcyjnie jego smak, zapach i teksturę, a równocześnie o znacznie niższych kosztach produkcji, a przy tym oczywiście o niebo zdrowsze.
Właśnie teraz odbywa się sympozjum Veganpalooza. Polecam szczególnie przejrzenie listy mówców. Są to ludzie dojrzali, od lat obecni czy to w mediach, czy na polu działalności społecznej, pro-zwierzęcej, czy też związanej z promocją zdrowego stylu życia. Ich głos jest coraz silniejszy, a książki sprzedają się w coraz większych nakładach.
They should realize that we have already won the battle in the marketplace of ideas. Nobody can seriously dispute the vegan facts. Industry fights back because they are motivated not by reason, but by ritual. I quoted Upton Sinclair in my rebuttal during the debate “It is impossible to get a man to understand something when his salary depends on him not understanding it”. Even the quiet and reserved Peter Singer, laughed and applauded! Our challenge is to fight both the ignorant and the deliberately obtuse. There is a wonderful saying in Swahili “It is impossible to wake up a man who is only pretending to be asleep”.
I faktycznie mam wrażenie, że argumenty obrońców praw zwierząt trafiają w końcu do szerszej opinii publicznej - nie są już zupełną egzotyką, lub nieszkodliwą ekstrawagancją. Pisałem wcześniej o reakcjach na książki Ruby Roth. Temat absurdów cywilizacji zbudowanej na masowej zamianie organizmów zwierząt w fabryki produkujące białko co i rusz pojawia się w tej czy innej formie na forum ONZ. Oby prognozy Gatesa się sprawdziły.
Ja postanowiłem sobie, że poczytam więcej w temacie wpływu produkcji mięsa na środowisko. Argumenty z tego zakresu łatwiej trafiają do mniej empatycznych, a bardziej racjonalnych odbiorców. W szczególności do tych, którzy stawiają prawa ludzi znacznie ponad prawami innych gatunków. Wollen argumentuje za tym, że nie mamy tu wyłącznie do czynienia z zagadnieniem praw zwierząt, ale też zagadnieniem z zakresu sprawiedliwości społecznej. On widzi świat holistycznie. Ekonomia, ekologia, prawa człowieka, prawa zwierząt, wszystkie te konceptualizacje stapiają się w jeden bardzo spójny światopogląd. Jakie są jednak jego źródła?
Światopogląd Wollena wynika z wyznawanych wartości - mówi iż najpiękniejsze słowo jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek powstało pojawiło się jakieś 5000 lat temu w Indiach i brzmi ahimsa, co oznacza zasadę niekrzywdzenia żadnych żywych istot. Oczywiście nie jest to możliwe do osiągnięcia, ale zawsze powinno być celem.
So I don’t see myself simply as vegan, Australian, male, or whatever arbitrary label others put on me. I am “Ahimsan”. An overarching noun which best captures most of my beliefs. I reject violence, not just in what I eat and wear. But I also (try to) do so in what I say, and what I think. We may be American, Indian, Australian, German, English, or Palestinian. We may be Hindu, Christian, Muslim, Buddhist, Sikh, Jain or Jew (or no religion at all). But if we are to live a truly authentic life we can easily share common ground – without sacrificing our other beliefs. That beautiful meeting place is “Ahimsa”. Because it describes our character. Period. It says we oppose violence in everything we do.
I casually mentioned this term in conversation with the remarkable Member of Parliament, Mrs Maneka Gandhi. She remarked. “Well, one day the world will see Ahimsans as educated, enlightened and elegant people”.
Kupiłem domenę ahimsans.org. Wkrótce coś tam powinno się pojawić.
Właśnie czytam Eat & Run. Miałem w związku z tym taki dialog z Pacią wczoraj:
- Kupiłem zieloną soczewicę żeby zrobić vegeburgery Scotta Jurka.
- Będziesz robił kotlety z kota, ty szatanisto. ;)
Scott Jurek uchodzi za największego ultramaratończyka naszych czasów. Jest przy tym rodzajem nerda - człowieka doskonale obcykanego z teorią tego co robi (fizjologia, anatomia, etc.), a równocześnie skłonnego do eksperymentów, np. żywieniowych. Praktycznie wszystkie swoje wielkie sukcesy biegowe osiągnął będąc na diecie wegańskiej. Testuje nowe formy treningu i sprzęt (projektuje buty dla Brooksa). Zawsze jest optymistycznie nastawiony do spróbowania czegoś nowszego, co może zwiększyć jego sportową efektywność - zrobić coś inaczej niż wszyscy, znaleźć nowe wyzwanie. Przy tym bieganie to dla niego wielki ubaw. Tak to jest jak się człowiek uzależni od endorfin. Ogólną postawę Jurka w kontekście biegania trafnie ujmują jego własne słowa, wypowiedziane o innym inspirującym biegaczu, Chucku Jonesie:
An unconventional and difficult training regiment. A simultaneously cerebal and primitive approach to running that brought childlike joy. It seemed familiar.
No i jest jeszcze ta siła ducha - silna psyche to najważniejszy atrybut biegacza długodystansowego. Szczególnie jeśli w biegu dojdzie już do etapu halucynacji, albo przyjdzie nań wielki kryzys.
- Chcesz przeczytać erotyk na kindlu, bo ściągnąłem za free.
- No pokaż.
- Zobacz, tak działa słownik, wystarczy najechać kursorem na dowolne słowo, tego mi zawsze brakowało w książkach.
- A jest funkcja CTRL-F, bo mi tego najbardziej brakuje.
- Jest, zaraz Ci pokażę, wpisuję dick, no i ... nie ma. :(
- W tym tekście jest użyte cock, a nie dick, on jej wkłada ptaszka, a nie fiuta, a to jest esencjalna różnica.
Właśnie dotarły do mnie obie ksiązki Ruby Roth - That's Why We Don't Eat Animals i Vegan Is Love. Od strony artystycznej są przepiękne i bardzo sugestywne, choć to oczywiście rzecz gustu. Szczególnie Vegan Is Love wzbudziła w stanach liczne kontrowersje. No bo czy to się godzi stawiać przed oczyma dzieci prawdziwy obraz rzeczywistości i wiele okrucieństw tego świata?
Z początku pomyślałem sobie, że tego rodzaju książka może przysporzyć ruchowi obrony praw zwierząt więcej krytyki, niż zwolenników. Amerykańskie społeczeństwo nie może sobie pozwolić dzisiaj na jakiekolwiek przejawy nietolerancji powodujące wewnętrzne napięcia. Dlatego znajdzie się tam miejsce dla wszelkich "odmieńców" i indywidualności. Czym innym jednak tolerowanie kolorowej i nieszkodliwej społeczności wegan, a czym innym "ideologizacja dzieci". Miałem bardzo wiele obaw co do konsekwencji społecznego odbioru takiej publikacji.
Faktycznie kontrowersje pojawiły się szybko. W sieci jest sporo krytycznych artykułów zawierających tezy w rodzaju tej, iż nie powinniśmy serwować dzieciom dyskomfortu wyborów moralnych. Oczywiście pojawiają się też wątpliwości co do konsekwencji zdrowotnych wegańskiej diety dla rozwijającego się organizmu dziecka:
Ale moje zdanie co do faktycznych konsekwencji wydania Vegan is Love zmieniło się diametralnie po obejrzeniu kilku wywiadów z Ruby Roth przeprowadzonych przez różne amerykańskie telewizje.
Świetnie wygląda, sympatyczna, wzbudza zaufanie, wypowiada się bardzo rzeczowo, jest doskonale przygotowana. Nie daje się przy tym wciągnąć w jałowe polemiki. Argumenty podaje w bardzo syntetycznej formie, trafiając w sedno problemu - widać iż temat ma zinternalizowany. Odbiór społeczny Ruby może być istotniejszy nawet dla promocji weganizmu niż treść jej książek.
Ruby namalowała piękne ilustracje, tak by trafić jak najgłębiej do umysłów nieskażonych jeszcze moralną znieczulicą. Opatrzyła je też świetnymi komentarzami - pisać w prosty sposób o tym co ważne jest najtrudniej. Podziwiam ją jako artystkę, ale też z jeszcze jednego względu jako człowieka. Widać iż zrobiła to wszystko z głębokiego przekonania. Nie wiem czy wiedziała, że ściągnie na siebie aż takie gromy. Ale w ich obliczu nie ugięła się, lecz stanęła dzielnie, by sprostać krytyce. A jej odpowiedź na krytykę to nie antagonizm i walka, lecz najgłębsze świadectwo tego na czym polega prawdziwa empatia i miłość - Vegan is Love.
Podobno jedna z jej książek ma zostać wydana w Polsce. Pewnie wzbudzi to analogiczne kontrowersje. Zastanawiam się, i szczerze martwię, co my tu w obliczu krytyki zrobimy bez takiej Ruby. Jedna jej myśl mnie jednak pociesza - "we don't have to fear anything we have the power to change".
Aktualizacja
Napisałem artykuł na temat książek Ruby Roth do magazynu Vege. Opublikowałem go też na tym blogu.
Czasem bawimy się z Pacią w zgadywanki. Jeśli pewien fakt bywa w jakiś sposób zaskakujący, to można bardzo zabawnie zgadywać w czym rzecz poprzez zadawanie pytań na które może paść wyłącznie odpowiedź tak lub nie.
- Zgadnij co dostałem dzisiaj od Kaktusa?
- Czy to jest nośnik memów?
- Tak.
- Xiążka?
- Tak.
- Beletrystyka?
- Nie.
- Kamasutra?
- Nie. ;)
Potem padło jeszcze kilka pytań - bawiliśmy się doskonale, ale całego ciągu dochodzenia do rozwiązania nie opiszę. W każdym razie Pacia zgadła. A ta książka to komiks o życiu Bertranda Russella. Na obrazkach tej historii sugestywnie odmalowani są giganci tamtych czasów, Moore, Whitehead, Frege, Cantor, Hilbert, Wittgenstein, Gödel, Turing i jeszcze kilka innych postaci. Ludzie którzy położyli teoretyczne podwaliny pod to, czym dzisiaj zajmuję się w praktyce.
- Będziesz czytał taki komix w kiblu?
- A co?
- To jak świętokradztwo. Jakby czytać brewiarz na sraczu.
Nie mogę czytać Logikomixu za dużo na raz. Nie zachwyca kreską, ale jeśli chodzi o treść, to każda kartka wzbudza we mnie całą potężną sieć asocjacji. Wszak czytałem teksty tych ludzi, a także ich biografie. Pewnych faktów jednak nie znałem. Np. dowiedziałem się, że rodzice Russella żyli w ménage à trois z guwernerem ich dzieci. Próbując przeczytać coś więcej na ten temat trafiłem na zjawiskową Esperanzę Spalding.
Myśliwym ku przestrodze. Niepowtarzalne doświadczenie bycia oprawcą i ofiarą równocześnie. Symulowalne do pewnego stopnia dzięki paintballowi - zabawie w wojnę. Skonceptualizowałem ten najdziwniejszy z dziwnych efekt, siedząc kiedyś w bunkrze i dumając na czym polegają te emocje które właśnie przeżywam. Od tej pory nie gram już w paintball.
Wittgenstein siedząc w okopach I wojny światowej napisał Tractatus Logico-Philosophicus - książkę objętości broszurki, a mimo to uchodzącą za kluczowy tekst filozoficzny XXw.
Trochę wcześniej młody Ludwig Wittgenstein pobierał nauki w jednej szkole z Adolfem Hitlerem.
Czy na tej fotografii faktycznie znajduje się mały Ludwig? - są co do tego wątpliwości. Czy się spotkali? Jeśli tak, to czy się lubili, czy też nienawidzili, choćby ze względu na pochodzenie tego pierwszego? Czy już wtedy młodemu Adolfowi tak łatwo było dehumanizować - zrównywać "innego" ze zwierzęciem. Dehumanizacja stanowi trzecie stadium rozwoju procesu prowadzącego do ludobójstwa według modelu Stantona.
Nowa era eksploatacji zwierząt już się rozpoczęła. W najbliższych latach biotechnologie będą nas zaskakiwać coraz bardziej, ponieważ coraz mocniejsi jesteśmy w "programowaniu naturalnym", przy pomocy języka DNA. Mam nadzieję że równie szybko rozwiną się technologie podtrzymywania ontogenezy, bez potrzeby zachowywania funkcji ośrodkowego układu nerwowego. Być może są to najbardziej etyczne badania naukowe prowadzone obecnie na świecie. Poniżej projekt wertykalnej fermy odkorowanego drobiu, w której funkcje życiowe kur podtrzymywane są analogicznie jak to się działo w przypadku innego gatunku zwierzęcia w filmie Matrix.
Wczoraj rozmawialiśmy ze znajomymi o Lemie. Pamiętam wywiady z Lemem emitowane w telewizji przed laty. Mówił mniej więcej tak - cytuję z pamięci:
Kiedyś dziecku wystarczyły dwa patyki i było z nich w stanie stworzyć sobie cały świat. Dzisiaj by zyskać odpowiednią stymulację i satysfakcję musi zasiąść przed sterami zaawansowanego symulatora F-15 (tu mistrz zrobił pauzę), albo F-16 (tym razem pauza trwała naprawdę długo), a może być nawet F-22.
To on był tym dzieckiem, sikającym do pozytywki, do końca swojego życia - jego symulator stanowił cały świat. Może właśnie dzięki temu był jednym z bardziej przenikliwych filozofów kultury. Ale odpowiednią stymulację i satysfakcję dawała mu dopiero myślna zabawa światami możliwymi.
- Co masz?
- Wycieraczki.
- A co z nimi zrobisz?
- Zamontuję w ten sposób, by dzięki rytmicznemu poruszaniu się, usuwały nadmiar wody z przedniej szyby samochodu podczas deszczu.
- I myślisz że to zadziała?
- Nie wiem, zaraz sprawdzę.
- A jak zasymulujesz deszcz?
- Nasikam na szybę.
- Chciałbym panu wręczyć prezent - powiedział pan Tagomi.
- Prezent? - zdziwił się Baynes.
- Żeby zyskać pańską przychylność. - Pan Tagomi sięgnął do kieszeni płaszcza, skąd wyjął niewielkie pudełko. - Wybrany spośród najpiękniejszych okazów sztuki amerykańskiej dostępnych na rynku.
- Cóż - powiedział Baynes. - Dziękuję. - I przyjął pudełko.
- Przez całe popołudnie wybrani urzędnicy rozpatrywali alternatywy. To jest najbardziej autentyczne dzieło starej, ginącej amerykańskiej kultury, rzadki zachowany okaz otoczony aurą minionych złotych czasów.
Pan Baynes otworzył pudełko. W środku, na czarnym aksamicie, leżał zegarek z Myszką Miki.
Czyżby Tagomi stroił sobie żarty? Podniósł oczy, zobaczył pełne napięcia i niepokoju oblicze pana Tagomi. Nie, to nie był żart.
- Ogromnie panu dziękuję - powiedział. - To wprost niewiarygodne.
- Na całym świecie jest tylko kilka, może dziesięć, autentycznych zegarków z Myszką Miki z 1938 roku - powiedział pan Tagomi, wpatrując się w gościa w oczekiwaniu jego reakcji, jego zachwytu. - Nikt ze znanych mi kolekcjonerów nie posiada czegoś takiego.
Weszli do budynku dworca i zaczęli wchodzić na górę.
- Harusame ni nuretsutsu yane no temari kana - odezwał się za ich plecami pan Kotomichi.
- Co to jest? - spytał Baynes pana Tagomi.
- Stary wiersz - odpowiedział pan Tagomi. - Środkowa epoka Tokugawa.
- Wiosenna ulewa, moknie na dachu szmaciana piłka jakiegoś dziecka - powiedział Kotomichi.
Jak powszechnie wiadomo najłatwiej dostępnym symulatorem deszczu jest zmywarka do naczyń.
Świetny materiał o genderyzacji klocków LEGO - poważna filozofia kultury w popkulturowej formie. Wszystko co pomyślałem na ten temat zobaczywszy nową serię LEGO Friends, choć nie potrafiłbym ubrać tego w słowa tak pięknie jak Anita Sarkeesian.
Ale może zacznę od tego czym jest genderyzacja. Byliśmy jakiś czas temu na koncercie wspaniałej Kaki King, najlepszego gitarzysty ever. Pod koniec imprezy Kaki zareklamowała t-shirty z ręcznie robionym artworkiem, zaznaczając też że są dostępne w damskim i męskim fasonie, po czym dodała: "but you know, you don't have to genderize it".
Gender to płeć kulturowa, czy też społeczna. Te wszystkie stereotypy, role, wartości, słowem wszelkie asocjacje łączone powszechnie z płcią biologiczną, a będące w istocie pochodną ewolucji konwencji kulturowych. Genderyzacja zachodzi wtedy, kiedy formy przedmiotów przeznaczonych dla ogółu populacji zostają naznaczone elementami kojarzonymi w danej kulturze z określoną płcią. Zjawisko nie dotyczy wyłącznie sfery produkcji, choć tu najłatwiej je dostrzec. Mamy wszak do czynienia z maskulinizacją, lub feminizacją określonych zawodów, czy dziedzin wiedzy. Określone sposoby działania rezerwujemy powszechnie dla określonych płci, etc.
W samej genderyzacji nie ma nic zdrożnego - dla badacza kultury jest ona po prostu zjawiskiem które można opisać, paralelnym np. z modą. Opis jest czasami o tyle trudny, że przez większość czasu genderyzacja pozostaje dla nas przezroczysta, bo w niej wyrośliśmy i ją wciąż współtworzymy. A wszak w społeczeństwie zdarzają się jednostki nie akceptujące form płci kulturowej przypisanych do ich płci biologicznej - np. transwestyci. W społeczeństwie mogą oni spotkać się z potężną dezaprobatą, czy wręcz pogardą, ale właśnie ich transgresyjna kondycja pozwala zrozumieć konwencjonalny charakter płci kulturowej funkcjonujący w naszych głowach. Miast gardzić, pomagajmy sobie w dekonstruowaniu własnych schematów myślenia - niekoniecznie po to, by je odrzucać, lecz by lepiej zrozumieć siebie samych.
Dawniej genderyzacja zabawek nie przybierała tak ostrych form jak dzisiaj - sam pamiętam czasy braku wyraźnego podziału na klocki LEGO "dla chłopców" i "dla dziewczynek". Aż trudno uwierzyć jak bardzo genderyzacja postępuje w wielu dziedzinach życia, mimo całej feministycznej krytyki społeczeństwa. Współczesne systemy ekonomiczne kultury zachodu opierają się w dużej mierze na wytwarzaniu rynku zaspokajania nieistniejących wcześniej potrzeb. Dawniej istniał jeden rodzaj szamponu, a teraz mamy dziesiątki ich rodzajów od każdego z producentów - do włosów suchych, tłustych, z łupieżem, po farbowaniu, z odżywką, etc. Jeszcze ciekawiej to wygląda w przypadku produktów technologicznych, bo tu nowe potrzeby uświadamiane są konsumentom w tempie wręcz ekspresowym - komputery, laptopy, telefony komórkowe kolejnych generacji, z kolorowym ekranem, z polifonicznymi dzwonkami, smartphone'y, netbooki, tablety. Obuwie sportowe jest obecnie maksymalnie specjalizowane do specyfiki wszelkich możliwych dyscyplin. Te wszystkie procesy przekładają się na coraz większą specjalizację produktów, pozwalającą na maksymalną penetrację nisz reprezentowanych przez konsumentów o różnych zainteresowaniach. Genderyzacja idzie z tym w parze - masowo produkowane uniwersalne przedmioty muszą być naznaczone stygmatami płci kulturowej, ot choćby takimi jak kolor - "różowy dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców". Ale spróbujmy cofnąć się w czasie o jedno stulecie. Oto jak wyglądało to w 1918 roku:
Akceptowana powszechnie reguła brzmi: różowy dla chłopców, a niebieski dla dziewczynek. A to z tego powodu, że różowy jest kolorem bardziej zdecydowanym i mocniejszym, a więc odpowiedniejszym dla chłopców, podczas gdy niebieski, który jest bardziej delikatny i gustowny, jest piękniejszy dla dziewcząt.
Od lat czterdziestych XX w. norma społeczna uległa kompletnemu odwróceniu. Swoją drogą ciekawe z jakich powodów.
Ale jaki jest w ogóle cel krytycznego przyglądania się ewolucji form i treści w przypadku klocków LEGO? Otóż te klocki nie są zwyczajną zabawką. Rozwijają pamięć, wyobraźnię przestrzenną i stymulują dziecko do kreatywności przejawiającej się w produkowaniu własnych konstrukcji. To są zabawki produkowane masowo (co może uświadomić fakt, iż firma LEGO jest największym na świecie producentem opon ;) ) i powszechne wśród dzieci kultury zachodu, i jak przypuszczam ich ogólna rola we wspomaganiu rozwoju poznawczego człowieka jest bardzo znacząca, choć równocześnie trudno wyobrazić sobie w praktyce badania, które by taką tezę falsyfikowały. W serii Friends, odwiecznie symboliczne miniaturowe postaci LEGO stają się nagle znacznie bardziej zantropomorfizowane - jak lalki. W tych zestawach aspekt konstruowania schodzi na dalszy plan - na pierwszy wysuwa się zabawa postaciami wyłącznie kobiecymi, żyjącymi w stworzonym dla nich świecie. Czy nie należało zwyczajnie zwiększyć ilość postaci kobiecych w tradycyjnych zestawach? LEGO zapędziło się w ślepy zaułek całkowicie maskulinizując w przekazie reklamowym swoją dotychczasową ofertę. Obecna próba feminizowania niektórych zestawów (chłopcy na pewno nie ruszą tych "dziewczyńskich" klocków) z pewnością przyniesie firmie znaczące przychody, lecz jakie będzie to mieć długofalowe konsekwencje dla rozwoju naszych dzieci?
Pracuję w branży IT, która chlubi się działaniem według standardów wyznaczonych przez merytorkację. W przypadku ewolucji technologicznej organizacje ignorujące ustrój merytokratyczy nie mają szans w wolnorynkowej konkurencji. Jeśli chodzi o komponenty oprogramowania i metody jego rozwijania, należy wciąż dyskutować o wadach i zaletach danych rozwiązań, tak by w efekcie wybrać te optymalne (ten ekosystem wciąż ewoluuje). Stosowanie technologii i metodyk odgórnie i arbitralnie narzuconych niesie ryzyko znacznego zmniejszenia konkurencyjności firmy branży IT, a w konsekwencji nawet jej bankructwa. Przez analogię do ewolucji biologicznej można wręcz mówić o doborze naturalnym, a zachowywanie merytokracji jest jednym z istotnych czynników decydujących o adaptacji organizmu danej organizacji (niekoniecznie korporacji, co pokazuje żywotność ruchu otwartego oprogramowania egzystującego właśnie dzięki skrajnemu wyzyskiwaniu merytokratycznej orientacji).
Obserwuję wciąż jak niekorzystne z punktu widzenia branży IT skutki przynosi genderyzacja, i ogólna maskulinizacja związanych z tą branżą zawodów - np.:
Presja społeczna otoczenia (np. rodzice) działa wciąż w ten sposób, że nawet mimo początkowych technicznych zainteresowań dziewczyny wybierają potem inne ścieżki edukacji.
Popkulturowy wizerunek "informatyka", geeka, czy nerda odstrasza od inżynierii kobiety. Tym bardziej że z genderyzacją paralelne jest dowartościowywanie aspektów estetycznych, nie zaś wiedzy. Emisja serialu Big Bang Theory wiąże się ponoć ze zwiększonym zainteresowaniem studiami z dziedziny fizyki teoretycznej, niestety mam wrażenie że z kolei emisja serialu The IT Crowd ma dokładnie odwrotny skutek dla branży IT.
Genderyzowane klocki LEGO - konstrukcyjne dla chłopców, a "życiowe" dla dziewczynek, będą prowadzić jak można przypuszczać do utrwalania różnic w kontekście poznawczym u dzieci różnej płci.
Seria LEGO Friends wzbudziła kontrowersje do tego stopnia, że powstała petycja protestacyjna skierowana do władz koncernu. Zachęcam do jej podpisania.
Wykorzystane w tekście zdjęcie pochodzi z artykułu LEGO Bets on the Ladies… and Misses the Mark, w którym autorka dzieli się garścią bardzo gorzkich osobistych refleksji na ten temat:
Jak większość małych dziewczynek, moja córka karmiona była stałym strumieniem medialnego przekazu mówiącego że wartość dziewczyny określa jej wygląd. I mimo najszczerszych wysiłków jej mamy, by nauczyć ją że jest inaczej, ona w to wierzy.
Na Merkury mieszkają kury.
Mleczko kokosowe jest kurą, bo robi ko ko ko ko ko.
Chałwa jest pieskiem, bo robi hał hał.
Pipka jest myszką, bo robi pi pi pi.
Alanek zrobił kupę, bo jest taki Mini Cooper.
Około godziny 23 poszliśmy z Alanem do łazienki, zabierając ze sobą świeżo zbudowany pociąg z klocków lego. Spoczął on chwilowo na pralce, a my umyliśmy zęby. Potem poprowadziłem Alana do łóżka, oczywiście razem z pociągiem, po czym na chwilę wróciłem do kuchni i zobaczyłem Pacię segregującą klocki:
- Będziesz coś budować?
- Tak, zrobię Misiowi lokomotywę.
- Przecież ja przed chwilą mu zbudowałem.
- Ala ja mu zrobię lepszą.
- Penis length battle? ;)
Następnego dnia z rana:
- Jaki piękny zrobiłaś Alankowi szynobus.
- Jak mamusia zrobi szynobus, to nie ma chuja we wsi.
- Ale pomnik - powiedział Alan stając w łazience na podnóżek dziecięcy z IKEI.
- To musisz jeszcze przybrać jakąś pomnikową pozę, np. weź ręce do góry jak papież na błoniach - mówię mu na to.
- Ale papież przecież robi tak - włącza się Pacia.
- Tak to robi hitler
- They all look alike
To działo się latem. Siedzieliśmy z Alanem nad brzegiem morza, kiedy misiu zaczął głośno komentować aparycję przechodzących tuż przy wodzie ludzi:
- Ten pan ma nabombany brzuszek - usłyszał mężczyzna o bardzo obfitej tuszy.
- Ten pan ma pomalowany cycuś - tak został skwitowany chłopak o pokaźnej muskulaturze ozdobionej sporych rozmiarów tatuażem.
Pomagałem w przygotowaniu strony dla filmu To tylko zwierzęta. Dziś premiera, zatem zapraszam w imieniu twórców. Samego filmu nie widziałem, więc też się wybieram.
Od strony technicznej było to dosyć ciekawe przedsięwzięcie i właściwie o tym chciałem napisać.
Draft
Początkowy draft przypominał z grubsza ostateczny efekt. Klimat streetartowy - obskurna ściana i litery nasprajowane od szablonów.
Tło
Dostałem grafikę z dużym zdjęciem takiej ściany:
Od razu pomyślałem, że warto by było sprawić, by to tło dobrze funkcjonowało w dowolnej wielkości okna przeglądarki. No ale jak to zrobić? - albo skalowanie całości, które może wyglądać trochę dziwnie, albo arbitralny duży rozmiar grafiki, przy którym jednak, w wypadku jeszcze większego rozmiaru okna przeglądarki, mogą ujawnić się łączenia krawędzi tła. Postąpiłem inaczej - w Gimpie znalazłem filtr 'make seamless', dzięki któremu uzyskałem coś takiego:
Tło idealnie powtarzalne w pionie i poziomie, i to uzyskane bez żadnego wysiłku włożonego w edycję grafiki. Rozdzielczość pliku tak czy inaczej jest duża - 1549x1037 pixeli, więc ustawiłem kompresję JPEG tak, by znaleźć kompromis między rozmiarem a jakością. Taka monotonna ściana w miarę dobrze wygląda nawet z dużymi artefaktami kompresji. Z początkowych kilku mega wyszedł plik ~200KB. Nieźle.
Nagłówek
Tytuł dostałem jako wektory. Poprosiłem o materiały w formacie SVG i dzięki temu mogłem skorzystać z genialnego Inkscape'a do przerobienia ich na pliki PNG z przezroczystością na kanale alfa.
Jest jedna rzecz w związku z nagłówkiem, z której jestem niezadowolony - w miejscu nagłówka, w źródle strony, znajduje się tekst: 'To tylko zwierzęta', który ostatecznie w stylach zostaje ukryty, by wyświetlić zamiast niego powyższą grafikę. Mam wrażenie iż zabieg ten sprawił, że Google nie indeksuje tego tekstu. Innymi słowy content który w istocie znajduje się w nagłówku, a jest tytułem filmu, traktowany jest tak, jakby nie istniał. Tym gorzej, że tytuł filmu nie pojawia się potem w ogóle w tekstach na stronie. Czy ktoś ma pomysł jak to zrobić lepiej?
Nawigacja
Do nawigacji zastosowałem czcionkę Baumans z Google Web Fonts. Wydawała mi się w miarę podobna do tej z pierwotnego draftu, a przy tym nadaje się ona na czcionkę do szablonu graffiti.
By uzyskać efekt nieregularności zastosowałem ciekawą cechę CSS3 - możliwość określenia selektora dla n-tego elementu. W ten sposób wprowadzam wariacje rozmiarów:
Początkowo dostałem zupełnie inną plamę mającą stanowić tło dla contentu - przynajmniej pod trailerem filmu:
Potem koncepcja się zmieniła i dostałem takie dwie plamy:
Przypatrzyłem się tej po prawej stronie i mnie olśniło. Od samego początku chciałem uzyskać coś w rodzaju ramki rozciągającej się w pionie do dowolnej ilości contentu. Normalnie efekt taki można uzyskać tylko przy idealnie regularnych, prostokątnych elementach. Postanowiłem zaryzykować z tymi postrzępieniami. Wyciąłem górę:
środek:
i dół:
i wyszło super - środek jest powtarzalny wertykalnie i zawsze dopasowuje się do góry i dołu ramki. Gdy się przyjrzeć, to jednak przeskoki są, lecz w tej konwencji postrzępionej nierówności stają się przezroczystym elementem paradygmatu - bardzo fajnie.
Jako czcionkę dla tekstu wybraliśmy pogrubiony Open Sans. To zadziwiające jak bardzo różnie wyglądają niby tak podobne do siebie, proste, bezszeryfowe czcionki. Open Sans akurat najlepiej harmonizowała z gotowym layoutem.
Postaci
Najważniejsze elementy graficzne na tej stronie - na każdej podstronie grafika z postacią Pan sapiens przebranego za zwierzę innego gatunku. Grafiki są zapisane jako pliki PNG z kanałem alfa - prezentowane jako warstwa zawsze na samym wierzchu i zawsze przyklejona do prawego dolnego rogu okna przeglądarki - tak było w pierwotnym projekcie i tę cechę chciałem zachować. Przy takich założeniach wyzwanie stanowi problem skalowania okna przeglądarki. Przy małych jego rozmiarach grafika może nakładać się na content. Zastosowałem trik podpatrzony na stronie Programming, Motherfucker. Grafika postaci zawsze zajmuje pewien procent szerokości ekranu - powiedzmy 20%, bo przy różnych postaciach to są różne wartości dobierane indywidualnie. Okazuje się że niewyspecyfikowaną wysokość grafiki przeglądarka oblicza proporcjonalnie do wyliczonej aktualnej szerokości. Bardzo ciekawy efekt pozwalający na dostosowanie strony do wielkości monitora.
Przy okazji włączyłem algorytm Adam7 w opcjach plików PNG. Dzięki temu grafika w niższej rozdzielczości widoczna jest już w trakcie ładowania.
Entropia rulez
Podsumowując, streetartowa konwencja okazała się świetnie funkcjonować na webie. Im więcej entropii - murszejącej ściany, postrzępionych graffiti, etc. tym łatwiej w "naturalny" sposób zatuszować niedokładności, asymetrię, artefakty, etc.