Kiedyś przed zaśnięciem rozmawiałem z Bogiem. To znaczy oczywiście nie rozmawiałem, lecz prowadziłem wewnętrzny dialog - taka ułomna forma doświadczania sacrum poprawiająca nieco samopoczucie, a może też jakość snów.
Teraz przed zaśnięciem nie rozmawiam już ze sobą. Czasem wizualizuję sobie natomiast Boginię Matkę, która składa się cała z troski o mnie i do doświadczenia jej opieki nie potrzebne są żadne słowa, żaden logos. To nie jest oczywiście z mojej strony wyraz żadnego kultu religijnego, lecz zachowujące stosowne proporcje myślne odwrócenie tej szczególnej relacji, którą zbudowałem z własnym dzieckiem od czasu jego narodzin. Po prostu wyobrażam sobie jak to jest być na drugim końcu tej relacji i mieć przy tym niemowlęcy komfort nicniemyślenia. To bardzo uspokaja i relaksuje.
Nie ważne w co wierzymy. Ważne są wartości którymi żyjemy.
Ja to widzę i przeżywam ostatnio codziennie z tej "wyższej" bardziej zatroskanej strony.
OdpowiedzUsuńTa "wyższa świadomość" i relacja z małą istotą czasem jest nieznośnie napawana odpowiedzialnością. Częściej jednak pojawia się satysfakcja z istniejącej relacji - darowana opieka to taka borowina na tę reumatyczną "wyższą świadomość".
Ja sobie w ogóle nie wyobrażam zbudowania względem kogoś takiej opiekuńczej relacji, ale to może dlatego, że nie mam za dużo empatii ;) Natomiast dzięki cudownym rodzicom rozumiem, co to znaczy "składać się z troski o kogoś". Idealnym byłoby jednak poczuć coś takiego...
OdpowiedzUsuń