piątek, 19 lipca 2013

Dlaczego chrześcijanie krzywdzą?


Sejm podtrzymał niedawno zakaz rytualnego zabijania, a w związku z tym głosowaniem w sieci pojawił się szereg interesujących komentarzy obrońców praw zwierząt, np. stowarzyszeń Otwarte Klatki,  Empatia, czy Uli Zarosy. Skoro zakaz dalej obowiązuje, to etyczni ateiści znajdą powody do zadowolenia - nie będzie bestialskiego zabijania z irracjonalnych powodów. Z kolei katolicy czy protestanci, na których religia nie nakłada kłopotliwych kulinarnych ograniczeń, w związku z całą sprawą poczują się zapewne moralnie lepsi niż muzułmanie i żydzi - w końcu dla aprowizacji chrześcijańskich stołów nie zabija się okrutnie torturując, a jedynie ... zabija. Jedynie? Stosunek, zarówno jednostek jak i całego społeczeństwa, do tzw. uboju rytualnego, jak w soczewce uwypukla istotne zmiany zachodzące w naszej moralności, związane ze zmianą stosunku do cierpienia w ogóle.

Kiedy widzimy że ktoś cierpi, staramy się by cierpiał mniej, a najlepiej by nie cierpiał wcale. Oczywiście nie robią tak bezwzględnie wszyscy - mechanizmu empatii pozbawieni są psychopaci. Ale u większości ludzi tak to właśnie funkcjonuje, że potrafimy współodczuwać, a samo współodczuwanie daje wystarczającą motywację do tego, by działać uśmierzając cudzy ból. A co jeśli nie możemy działać? Jeśli nasze starania o złagodzenie cudzego cierpienia nie mają szansy przynieść żadnego rezultatu? Co się wtedy dzieje z naszą empatią?

Wygnanie z raju
Wyganiając ludzi z sielskiego Edenu Bóg powiedział do Ewy: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci. Do Adama zaś rzekł, iż od tego momentu by zaspokoić głód, będzie musiał się wielce natrudzić. Ów biblijny mit stanowi ciekawą próbę racjonalizacji źródeł naszych doczesnych męczarni, a równocześnie wyraża judeochrześcijańską tradycję cierpienia będącego nieodłączną częścią egzystencji. Żywot człowieczy wiąże się z nieustającym pasmem przykrych doświadczeń, już od momentu narodzin - taka była powszechna świadomość. Dawniej niemowlęta zawijano szczelnie w szmaty i podwieszano pod sufitem - tam płakały sobie, gdy ich rodzice pracowali w pocie czoła. Trudno to wyobrazić sobie współczesnemu empatycznemu rodzicowi, który wszak reagować będzie na najmniejsze dziecięce kwilenie, a co więcej swoją reakcję przypisze instynktowi. Gdzie był ten instynkt dawniej? Może zaginął, ponieważ wiele dzieci, jeśli nie większość, nie dożywała dorosłości? Umierały na różne choroby i nikt się tym specjalnie nie przejmował. Treny Kochanowskiego, w których autor opłakuje zmarłą Urszulkę, stanowiły w swoim czasie kontrowersyjny ewenement, ponieważ wtedy lamentowało się po uznanych osobistościach, a nie bachorach. Ludzie którym udało się przeżyć dzieciństwo, często padali ofiarą wojen i agresji. Żyli w ciągłym poczuciu zagrożenia, bo i prawdopodobieństwo bycia zamordowanym wielokrotnie przewyższało obecne (choć to zależy jeszcze od miejsca na Ziemi). Doświadczenie przemocy i okrucieństwa było standardowym elementem codzienności. W trakcie publicznych egzekucji kaci potrafił godzinami torturować skazańców, a widok taki przyciągał tłumy gawiedzi (przykładem ot choćby kaźń Jezusa opisana w ewangeliach). To wszystko prowadziło do stępienia rzeczywistej empatii, bo i trudno było w jakikolwiek sposób pomóc innemu cierpiącemu - chyba jedynie dobrym słowem. A to prędzej czy później przybierać musiało formy racjonalizacji cierpienia - szukania w nim sensu i budowania w związku z nim nadziei.

W naszych czasach ludzie nie chcą już cierpieć. Przekonali się, że mogą złagodzić lub usunąć ból, np. jeśli zastosują odpowiednie leki. Dowiedzieli się, że atak wyrostka robaczkowego nie oznacza już pewnej śmierci w męczarniach. Okazało się, że dzieci prawie wcale nie muszą umierać, a wojen prowadzić nie trzeba. Ludzie kultury zachodu uzmysłowili sobie, że cierpienie nie jest nieodłączną częścią życia - można je eliminować. Dopiero ta świadomość sprawiła, że nasza faktyczna empatia nie kończy się na uwierającym sumienie jałowym współodczuwaniu. Jesteśmy też w stanie działać motywowani empatią - efektywnie pomagać. Powołujemy zatem instytucje takie jak pogotowia, szpitale, organizacje charytatywne, by inni cierpieli mniej, lub nie cierpieli wcale. Nawet tam gdzie wciąż wykonuje się karę śmierci, pojawia się dbałość o humanitaryzm, czyli w tym kontekście bezbolesne procedury.

Dzisiaj intensywne i dramatyczne ludzkie cierpienie oglądamy prawie wyłącznie w telewizji, lub czytamy o nim w książkach - rzadziej w internecie, bo od tego medium oczekujemy bardziej rozrywkowych, a mniej refleksyjnych wrażeń. Zdobyty dystans pozwala nam na stawianie pytań odnośnie tego, co wcześniej wydawało się oczywiste: czy cierpienie ma jakikolwiek sens?, czy cierpienie uszlachetnia?, czy cierpienie jest cnotą?.

Logo Midway Community Crosswalk, organizacji której członkowie regularnie dźwigają w procesji duże drewniane krzyże

Czasem ludzie wierzący z którymi rozmawiam opowiadają o własnym cierpieniu - emocjach, relacjach, kryzysach. Mówią wtedy o tym, jak to oddają Jezusowi swoje problemy, biorą swój krzyż. Niektórzy mówią np.: małżeństwo jest moim krzyżem, chcąc powiedzieć w ten sposób, iż droga życiowa którą wybrali, i z którą często sobie nie radzą, powoduje u nich cierpienie analogiczne do przeżyć torturowanego przed dwoma tysiącami lat człowieka. Inni skłonni są do zachowania zdrowszych proporcji, i poprzestają na tym, iż fakt że ten człowiek cierpiał, dodaje im pewnej otuchy - myślą wtedy: no moje cierpienie nie jest znowu aż takie wielkie, inni mają gorzej, więc nie ma co się roztkliwiać. Księża z którymi rozmawiałem często mówili, iż współczesna kultura zapomniała o sensie cierpienia. Że ludzie chcą przeżywać życie łatwo i przyjemnie. Nie traktują negatywnych doświadczeń jako boskiego daru, który ich wszak ubogaca - jeśli nie teraz, to w życiu wiecznym. Etymologicznie człowiek ubogi, to ten który ma swoje skarby u Boga, a nie tu na Ziemi. Ale w naszych postmodernistycznych czasach skarby materialne przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Istotne stały się przeżycia i ich jakość.

Nieżyjąca już prof. Barbara Skarga, kobieta która przeżyła piekło obozowego życia, mówiła iż cierpienie nie ma żadnego sensu. Nie tylko nie uszlachetnia, ale wręcz demoralizuje. Znacznie łatwiej zgodzić mi się z nią, niż ze wspomnianymi kapłanami propagującymi aż nazbyt często niezdrowy kult swoistego masochizmu. Dawniej, dla umartwiania ciała, mnisi nosili pod ubraniem włosiennicę. Niektórzy też się samobiczowali. I dzisiaj znajdziemy tego rodzaju zwyczaje, w licznych tradycjach publicznego grupowego samobiczowania, rytuale krzyżowania ochotników na Filipinach, czy też w mniej spektakularnych, ukrytych pod ubraniem niektórych członków Opus Dei akcesoriach niewygody .

cilice - współczesna włosiennica
Być może dobrowolne umartwianie ciała pozwala doskonalić się duchowo, ale czy poprawia jakość naszych przekonań moralnych?


W kulturach wschodu cierpienie jest nonsensowne. Czytałem kiedyś o spotkaniu benedyktynów z Dalajlamą komentującym specjalnie dla chrześcijańskich mnichów ich ewangelie. Potrafił on docenić wszystko w działalności Jezusa - wszelkie aspekty duchowe, oraz etyczne. Nie potrafił natomiast pojąć sensu jego cierpienia oraz ofiary. Myślenie w paradygmacie uszlachetniającego, oczyszczającego, czy też zbawczego cierpienia było dla duchowego przywódcy buddyzmu zupełnie niezrozumiałe.

W religiach dharmicznych - hinduizmie, buddyzmie i dżinizmie, panuje przekonanie, że cierpienie nie przynosi żadnych korzyści, nie ma żadnego sensu. Jest konsekwencją karmy - nieskończonego łańcucha związków przyczynowo-skutkowych, czymś czego unikamy, czego nie chcemy. Cierpienie nie jest metafizyczną karą wymierzoną przez osobowego Boga-rodzica-kata, lecz tym co się nam w życiu przydarza, być może w związku z konsekwencjami złych działań podejmowanych w poprzednich wcieleniach - w tym sensie za cierpienie własne jesteśmy odpowiedzialni moralnie, podobnie jak jesteśmy odpowiedzialni moralnie za cierpienie cudze, jeśli krzywdzimy. Doskonalenie duchowe polega na wyzbywaniu się cierpienia - tu podobnie jak w chrześcijaństwie pojawia się asceza, ale jako droga eliminacji pragnień i pożądań - im więcej pragniemy, tym bardziej cierpimy mentalnie nie mogąc pragnień realizować. Nie pragnąc niczego, nie doświadczamy też żadnego dotkliwego braku.


Tam gdzie cierpienie jest nonsensowne, sensowna jest ahimsa - zasada niekrzywdzenia czujących istot, czy też ogólniej tego co żywe. W wielu kulturach wschodu empatia rozszerzona została już wiele tysięcy lat temu, także na inne niż my zwierzęta. Ich cierpienie jest podobnie nonsensowne jak nasze, a zatem warto w życiu postępować tak, by je zmniejszać, a już w szczególności go nie powodować. Symboliczna jest tu postać nagiego dżinijskiego mnicha, omiatającego ścieżkę przed sobą w obawie przed rozdeptaniem insekta. Himsa to krzywda, ahimsa jest jej zaprzeczeniem.


Nie chcę przez to powiedzieć, że w takich np. Indiach jest idealnie pod względem troski o cierpienia zwierząt - nie jest. Mimo iż wciąż zjada się tam przeciętnie 20-30-krotnie mniej mięsa niż w Stanach Zjednoczonych i Europie, to niestety zjada się go jednak coraz więcej, a eksport produktów ze świętych krów wzrósł w krótkim czasie o 40%. Mimo tych niekorzystnych zmian, fakt iż Indie zakazały ostatnio wykorzystywania waleni w parkach rozrywki, a w wypowiedziach władz pojawia się określenie delfinów jako osób pozaludzkich (non-human person), także jest symptomem zupełnie innego sposobu myślenia, znajdującego nawet odbicie w konstytucji i coraz częściej w orzecznictwie. Afirmujące wartość cierpienia chrześcijaństwo nigdy nie doszło do takich uciekających od szowinizmu gatunkowego standardów moralnych. Nie doszedł do nich także, poza nielicznymi wyjątkami, świecki racjonalizm zachodu. O ile można mówić o charytatywnych organizacjach chrześcijańskich, to chrześcijańskich organizacji pro-zwierzęcych jest jak na lekarstwo (na marginesie teologia cierpienia Matki Teresy, m.in. ograniczającej członkiniom zgromadzenia zdobywanie wiedzy medycznej, pokazuje dobitnie problem który tu analizuję).

W kulturze zachodu nauczyliśmy się skutecznie eliminować cierpienie ludzkie, co postawiło pod znakiem zapytania dawniej niekwestionowane założenie o jego wartości i sensowności. To był warunek konieczny dla rozszerzenia kręgu empatii także na inne zwierzęta. Dopóki cierpią ludzie, dopóty troska o uśmierzanie cierpienia osobników innych ganunków jawić się będzie etyczną ekstrawagancją. W kulturze zachodu coraz liczniejszy ruch pro-zwierzęcy jest zjawiskiem stosunkowo nowym, powiązanym także silnie z obecnością ideałów egalitaryzmu. Mimo działań wielu aktywistów i tekstów wielu etyków, paradygmat afirmacji cierpienia, utrwalony na zachodzie przez chrześcijaństwo, zdaje się wciąż tu pokutować, także wśród ateistów. Chrześcijanie i ludzie zachodu w ogólności krzywdzą inne zwierzęta w skali nieporównywalnej z niczym co działo się do tej pory. Czym wszakże jest cierpienie fizyczne hodowanej przemysłowo, a następnie zabijanej krowy, świni czy kury, w porównaniu do jakości naszego cierpienia duchowego? To ostatnie ma wszak dla nas tak wielką wartość, że nawet jeśli nie wierzymy w żadną religię, to wyznaczamy na tej podstawie różnicę jakościową między naszym, a ich statusem moralnym. Ale czy wyznaczanie tak istotnej różnicy jakościowej między naszą wysoką świadomością, a ich marnymi przeżyciami, jest w ogóle uprawnione? Doskonała krytyka tego rodzaju założeń znajduje się w tekście Takie jak my? Tacy jak one Uli Zarosy - w świetle danych naukowych o przeżywaniu bodźców bólowych, czy zdolnościach poznawczych innych zwierząt, naprawdę trudno jest tę różnicę uzasadnić inaczej niż czysto życzeniowo - robimy tak dla wygody sumienia.


Wspomniałem tu wcześniej o zmianie kulturowego stosunku do dzieci, ich cierpienia i ogólnie ich podmiotowości. Jak pokazują badania psychologiczne, skłonność do zachowań motywowanych empatią wykazują ci ludzie, którzy sami w dzieciństwie empatii doświadczyli, czy też obserwowali empatyczne zachowania w stosunku do innych. A więc eksponowanie dzieci na empatyczne zachowania może być jedyną szansą na znaczący postęp moralny świata zachodu, w tym także w kwestii stosunku do cierpienia innych zwierząt.


Kiedyś wsiadłem z moim synem do taksówki, a on ni stąd ni zowąd zaordynował: a teraz pan kierowca włączy Dla jego bolesnej męki. Wcześniej dużo jeździł z dziadkiem, słuchającym w samochodzie Radia Maryja i odmawiającym Koronkę do miłosierdzia Bożego. Kierowca doskonale zrozumiał kontekst - w dziecięcym życzeniu nie widział nic szczególnie dziwnego. A mi stanęła w głowie taka myśl - a gdybym właśnie gościł jakiegoś dżinijskiego mnicha zakrywającego sobie usta maseczką, tak by przypadkiem nie uśmiercić owada. Jak ja bym mu to wytłumaczył? Jak wyjaśnić iż istotnym elementem paradygmatu religijnego mojej kultury jest codzienne analizowanie intensywności tortur którym został poddany pewien starożytny Żyd? I jak wyjaśnić to, że niby zwracamy się do wszechmocnego Boga, który jest osobą, figurą ojca i w istocie w szczególności ojcem właśnie tamtego Żyda, a który to wszechmogący ojciec równocześnie dopuścił do tak straszliwego cierpienia swojego syna. Co więcej fakt iż to cierpienie najważniejszego dziecka miało miejsce, stanowi wzgląd dla którego my, inne dzieci od urodzenia kalekie moralnie (grzech pierworodny), możemy liczyć w przyszłości na swoistą taryfę ulgową u tego surowego rodzica, który wszakże jest miłością. Jak to wszystko wyjaśnić? Kiedyś pisałem już o tym, że obraz osobowego Boga budujemy sobie nie tylko na podstawie tych najlepszych, ale także tych najgorszych ludzkich cech. Tak więc przed takim hipotetycznym mnichem ze wschodu byłoby mi po prostu wstyd. Zresztą jest mi wstyd nieustannie, właśnie za to, co wtłaczamy do głowy dzieciom i jak uczymy je, by wyłączały swoją rzeczywistą empatię. Pisałem o tym nieco, omawiając książki Ruby Roth.

Wracając do tematu rytualnego zabijania. Oto fragment artykułu na ten temat z pisma Fronda (wytłuszczenia moje):
Na koniec trzeba podkreślić wyraźnie jedną rzecz - cierpienie jest nieodwracalnie wpisane w naturę tego świata, podobnie jak jest w nią wpisana hierarchiczność bytów. My ludzie, posługując się rozumem, mamy obowiązek starać się ograniczyć NIEPOTRZEBNE ciernienia, ale ten sam rozum powinien nam podpowiadać niezbędna miarę cierpień, którą trzeba po prostu zaakceptować. Lew nie zastanawia się nad bólem rozszarpywanej antylopy bo nie ma rozumu tylko instynkt, który każe mu zabić, żeby przeżyć. My rozum posiadamy, możemy zatem zabijać w sposób ograniczający cierpienia zwierząt do minimum. A tym właśnie jest ubój rytualny, przez tysiąclecia dopracowywany przez kolejnych przeszkolonych rzezaków, których trudno podejrzewać o sadystyczne skłonności, zwłaszcza, że tej funkcji nie mogli sprawować chorzy psychicznie. Naiwne myślenie obrońców praw zwierząt, którym wydaje się, że zakazanie uboju rytualnego w jakikolwiek sposób chroni braci naszych mniejszych przed niepotrzebnym cierpieniem to klasyczny przykład myślenia życzeniowego, kompletnie oderwanego od rzeczywistości.
Chrześcijanie, ale także ludzie niewierzący wychowani w wartościach chrześcijańskiej czy postchrześcijańskiej kultury, powszechnie krzywdzą, ponieważ godzą się na cierpienie w ogólności. Uważają że ma ono sens i że jest ono ważne, a wręcz zbawienne - kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nie zazna słodyczy w niebie. Wdrożenie do metafizycznego masochizmu powoduje, że łatwiej zaakceptować przemoc i okrucieństwo - współcześnie w mniejszym stopniu w stosunku do ludzi, ale wciąż bardzo silnie w stosunku do innych zwierząt.


Czego nie chcę powiedzieć tym wpisem


Przyzwyczaiłem się już do tego, że nie wszystko co piszę jest jasne, i sporo można dointerpretować, a także nabrać fałszywego przekonania odnośnie moich intencji. Dlatego napiszę czego zdecydowanie nie chciałem wyrazić tym wpisem, uprzedzając ewentualne komentarze.

Nie twierdzę, że jedna religia jest lepsza od innej


Dżinizm czy buddyzm nie jest lepszy od chrześcijaństwa, a chrześcijaństwo nie jest lepsze od islamu. Nic takiego nie twierdzę. Ciężko byłoby znaleźć sensowne kryteria owej lepszości. Wśród wyznawców każdej religii znajdziemy ludzi o bardzo wysokich standardach moralnych, włączając w to rozszerzenie statusu moralnego na zwierzęta pozaludzkie.

Nie twierdzę, że jedna kultura jest lepsza od innej


Nie twierdzę że kultura Indii jest dajmy na to lepsza od kultury funkcjonującej w Polsce. Podobnie jak w przypadku religii, trudno tu znaleźć kryteria takiej oceny. Zwierzęta wszędzie na świecie spotyka okrucieństwo.

Nie jestem apologetą religii wschodu


Nie nawołuję do wyznawania ani dżinizmu, ani buddyzmu, ani hinduizmu. Jeśli wspominam o ahimsie, która dla mnie osobiście jest ważna, to uciekam od kontekstu religijnego, choć niekoniecznie kulturowego. Ahimsa stanowi dla mnie wygodną etykietę, dobrze odnoszącą się do mojej osobistej hierarchii wartości ukształtowanej wcześniej.

Nie stawiam się na zewnątrz opisywanych problemów


Jest taka pokusa, by w poczuciu moralnej wyższości stać z boku i krytykować. Nie miałem takich intencji. To co piszę, piszę od wewnątrz. Jestem dzieckiem kultury zachodu. Zdaje sobie sprawę z tego, w jak wielkim stopniu chrześcijaństwo ukształtowało paradygmat tej kultury i to w bardzo wielu płaszczyznach. To są treści świadomości i schematy myślowe, od których nie mogę uciec, a wierzę w hipotezę relatywizmu językowego. Właśnie z poczucia tożsamości kulturowej piszę o wstydzie. Nawet jeśli potrafię sprawiać, by moje zachowanie było inne niż by to wynikało z wdrukowanych wzorców, to i tak jestem częścią podmiotu zbiorowego do którego się odnoszę. W każdym z nas drzemie potencjał, by bezwiednie wspierać systemy, z których płyną naganne moralnie działania, o zdecydowanie złych skutkach. Dlatego chciałbym, żeby jednostki w tym podmiocie żyły innymi wartościami niż żyją obecnie.

Wegańska hagiografia


Na koniec łyżka dziegciu do beczki miodu aktywistów pro-zwierzęcych. Właściwie metafora beczki miodu kompletnie tu nie pasuje, bo ciężko mówić o samozadowoleniu w tym środowisku. Z roku na rok rośnie dramatycznie skala ludzkiej eksploatacji innych zwierząt, a co gorsza rośnie szybciej niż ludzka populacja. Jak w ogóle żyć zdając sobie sprawę z tego, iż ludzkość morduje nieprzerwany strumień miliardów zwierząt rocznie, przy czym śmierć jest być może najlepszym co je w życiu spotyka. Świadomemu obrońcy praw zwierząt przypada w udziale wieczna depresja i ewentualnie radość z małych kroków, jak choćby to ostatnie głosowanie w sejmie. Taka sytuacja rodzi pokusę postawy cierpiętniczej, a czasem wręcz martyrologii. Ruch ma swoich celebrytów, a wśród nich także męczenników za sprawę. Na przykład Jill Phipps która w roku 1995, w trakcie protestu, zginęła pod kołami ciężarówki przewożącej cielęta. Hagiografia to opowieści o świętych, często właśnie męczennikach za wiarę. Czy warto wytwarzać wegańską hagiografię? Phipps została świętą od zwierzów - zginęła w związku z przekonaniami, ale wszak to co się jej przydarzyło jest zwyczajnie głupie, a nie ważne i inspirujące. Oby jak najmniej aktywistów poszło do końca w jej ślady, bo akurat na wzroście, a przynajmniej na nie uszczuplaniu akurat tej populacji, bardzo nam zależy.

Wegańskie poczucie moralnej wyższości


Spotkałem się już kilka razy z weganami, którzy w poczuciu moralnej wyższości komentowali to, że wyznawcy dżinizmu piją krowie mleko. Krytyka jest bardzo na miejscu, ale jedyna sensowna z jaką się spotkałem to ta życzliwa - pochodząca od Francione, przekonującego ludzi kierujących się ahimsą do jeszcze większej konsekwencji. Stosowanie diety opartej wyłącznie na roślinach może być wyborem etycznym. Pamiętajmy jednak że jest wyborem nowoczesnym, niemożliwym do zrealizowania w przeszłości. Nie znajdziemy tradycyjnych kultur, w których zwyczajowo występowałaby czysto wegańska dieta, np. w związku z wymogami religijnymi. My dziś w świecie zachodu możemy sobie na taką dietę pozwolić, ponieważ wiemy o konieczności suplementacji witaminy B12.

Ruch pro-zwierzęcy zmaga się na co dzień z utrwalonymi kulturowo i religijnie wzorcami. Ale także przed nim stoi widmo wytwarzania parareligijnej wspólnoty zamkniętej na dostrzeganie sensu wartości którymi żyją inni ludzie. Bierze się to po części jak sądzę z głęboko utrwalonego przez judeochrześcijaństwo monizmu wartości. Jeśli naszym celem jest zmniejszanie zwierzęcego cierpienia spowodowanego przez człowieka, a operujemy w chrześcijańskiej, czy też postchrześcijańskiej kulturze, to może najlepszym środkiem do celu nie jest argumentacja w racjonalnym paradygmacie etycznym, lecz dekonstrukcja rdzenia chrześcijańskiego przekonania o sensowności cierpienia?



17 komentarzy:

  1. Mocny tekst, ale chyba zbyt łatwo przekładasz cierpienie w rozumieniu chrześcijańskim na cierpienie w religiach Wschodu. zdaje mi się, że oni nie odrzucają, a raczej kierują się zasadą - "nie przyciągaj, nie odpychaj". przyglądają się cierpieniu i nie gloryfikując go potrafią wyciągnąć z niego ważne treści, naukę. stają jakby z boku cierpienia. Tu by się jednak przydał ktoś z większą wiedzą w tym temacie (hop, hop... Kryziuuu...). Ot, żeby Ula nie orzekła, żem bullshiterem ((-;

    Druga sprawa, która mi się nasunęła, to ta wyższość moralna wegan. Ty piszesz o ocenianiu przodków i tu zgoda - niezbyt to rozsądne. Podobnie jak przykładanie naszych kryteriów do egzystencji ludzi z innych szerokości geograficznych. Ale tak sobie myślę o poczuciu wyższości nad ludźmi z tej samej części planety, którzy dorastają w podobnych warunkach gospodarczo-politycznych. Bo jasno, można się krygować, że niby nie, ale jednak kajś w środku jest się przekonanym o własnej racji, "najmojszej racji", o tym, że jeszcze inni do tego nie doszli, nie dorośli, nie do-uświadomili. Biorąc nawet przykład opisywanej przez Ciebie ewolucji etycznej, nie da się nie rzecz, że ludzie na początku XX wieku walczący o równouprawnienie bez względu na płeć, pochodzenie, kolor skóry czy wiek albo domagający się zakazu pracy dzieci w fabrykach - nie mieli racji czy mówiąc wprost ich rozwój empatyczny, etyczny nie był lepszego sortu niż reszty społeczeństwa, choć ono społeczeństwo nazywało owych "bojowników" przewrażliwieńcami i utopistami.

    Oczywiście taka postawa nie pomaga w dyskusjach, ale jednak gdyby poskrobać głębiej, to czy tak właśnie nie czuje większość wegan do nie-wegan, jak większość chrześcijan do nie-chrześcijan? A może to tylko moje odczucie i moja słabość?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałem odpowiedzieć ale mi wcięło tekst :( Spróbuję jeszcze raz.

      Nie znam się za bardzo na religiach Wschodu. Przy tym nie interesuje mnie teologia Zachodu i analogicznie nie interesuje mnie metafizyka Wschodu. Bardziej interesują mnie efekty określonych wierzeń, psychologia wyznawców i pewne pryncypia etyczne w różnych kulturach.

      Kiedy piszę iż cierpienie jest sensowne/nonsensowne, rozumiem przez to tak naprawdę sens jako efekt. Na zachodzie cierpienie ma porządek teleologiczny - ma pomóc ziścić eschatologiczny cel. Określone nieprzyjemne stany mentalne mają nam pomóc w zyskaniu "życia wiecznego". Na Wschodzie porządek jest odwrotny. Cierpienie nie jest postrzegane jako źródło metafizyki, lecz jako skutek, a właściwie efekt uboczny pewnych związków przyczynowo skutkowych. To one ujęte są na płaszczyźnie metafizycznej. Tak więc zależności kauzalne w obrębie stanów mentalnych i metafizyki postrzegane są dokładnie odwrotnie. O to mi chodziło.

      Usuń
    2. A co do poczucia moralnej wyższości - zwierzętom ona na chuj. W perspektywie utylitarnej przynosi pewnie tyle samo złego co dobrego. Z jednej strony może motywować tego czującego się lepszym do działania faktycznie przynoszącego jakieś pozytywne skutki. Z drugiej strony może wywołać u tych "gorszych" reakcję obronną i tym bardziej odwieść ich od podejmowania działań przynoszących pozytywne skutki.

      Usuń
    3. Tak, Wschód i Zachód nadają różne sensy cierpieniu, ale moim zdaniem nie są to sensy przeciwne, jak zdawałeś się to tłumaczyć, pisząc, że w owych religiach Wschodu cierpienie jest czymś czego się unika, czego się nie chce, a co w chrześcijaństwie jest afirmowane i powoduje wręcz wywyższenie. To jest zbyt pochopne dualizowanie znacznie bardziej złożonego problemu.

      Zdaje się, że ideałem wschodniego podejścia jest przyjmowanie cierpienia z tak samo spokojnym oraz zrównoważonym umysłem, jak i przyjemności. Owo "nie przyciągam i nie odpycham" w relacji ze wszystkim, ponieważ zarówno ból i pragnienia przynoszą cierpienie.

      Czy wyższość moralna jest zwierzętom na chuj? Ten lub inny rodzaj wyższości funkcjonuje wśród wszystkich gatunków, a w zależności od warunków wybierany jest ów, który w danym momencie jest znaczący. Raz będzie to siła fizyczna, innym razem psychiczna, może więc być, że i moralna.

      Wyższość moralna może u gorszych wywołać reakcję obronną, tu się zgadzam. Zresztą wspominałem o tym. Niemniej z własnego doświadczenia wiem, że terapia szokowa może przynosić też pozytywne skutki. Czasem ten sam argument, podany w tej samej formie u jednych spowodował wycofanie, a u innych zainteresowanie tematem, a nawet zmianę w myśleniu. Tako nigdy nie wiadomo, a statystyk nie znam i sam nie prowadziłem.

      Usuń
    4. No dobra, teraz widzę że inaczej rozumiemy "wyższość moralną". Oglądałeś "Drzwi w podłodze"? Tam dziewczyna która jest opiekunką dziecka mówi w którymś momencie do jego rodziców: "I feel morally superior". O tego rodzaju wyższość mi chodzi. Nie sugeruję więc, by etyczni weganie nie byli przekonani do własnej hierarchii wartości, ani tym bardziej by poniechali argumentacji. Wręcz przeciwnie. Ale właśnie myślenie w kategoriach "jestem lepszy/gorszy od kogoś innego" jest parareligijne. Jakie są kryteria takiej esencjalnej "lepszości" jeśli sensownie możemy oceniać moralnie jedynie efekty działań. W tym sensie najlepszym człowiekiem na Ziemi byłby najbardziej efektywny altruista którym jest Bill Gates. To są konkluzje na tyle paradoksalne, że nie potrafię mówić "dobry/zły człowiek", "lepszy/gorszy człowiek" inaczej niż jedynie metaforycznie.

      Usuń
    5. Wspomnianego przez Ciebie filmu nie widziałem, ale mam wrażenie, że nie tyle różnie rozumiemy "wyższość moralną", ile zasięg gatunkowy tego zjawiska. Moim zdaniem bowiem owa "wyższość moralna" nie jest czymś, czego zwierzęta nie-ludzkie nie mają. Nie sądzę, by słuszne było abstrahowanie jej z instynktu, podobnie jak wszelkich zachowań parareligijnych. Ba! nawet prezentowana przez Ciebie, krytyka religijności, jako byłego ukąszonego, a teraz neofity ateizmu/agnostycyzmu, mieści mi się w instynkcie odrzucenia.

      Usuń
    6. No to teraz widzę nieporozumienie. Pisząc: "zwierzętom ona na chuj" odnośnie "wyższości moralnej" nie miałem na myśli tego, że takie zjawisko nie występuje, albo że występuje niepotrzebnie. Miałem na myśli to, że jeśli ktoś odczuwa wyższość moralną w stosunku do innej osoby dlatego że sam nie zjada zwierząt, to stany mentalne tego kogoś same w sobie nie przynoszą nikomu (włączając osoby pozaludzkie) żadnej korzyści.

      Usuń
    7. No, to się wyjaśniło wszytko ((-;

      Usuń
  2. Jeszcze tak czysto pragmatycznie: religie gloryfikujące cierpienie lepiej nadają się dla sankcjonowania władzy i wyzysku. Jak kapłan powie, że wy tu teraz oddajcie (nam/władzy) co stworzyliście i pocierpcie, to po śmierci wam wynagrodzą, bo cierpieć jest szlachetnie, to się ludzie mniej buntują.

    A wracając do zwierząt: jaka jest reakcja w środowisku prozwierzęcym na sankcjonowanie uboju religijnego? Bo przypominam, że oficjalna wykładnia jest taka, że związki religijne na własne potrzeby mogą dokonywać uboju rytualnego. To co zostało zabronione, to ubój rytualny ogólnie, zwł. na eksport.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku posta są trzy linki do tekstów na ten temat z tego środowiska. Zaangażowanie w sprawę ma charakter symboliczny i PRowy, ponieważ obrońcy praw zwierząt postulują najczęściej zaprzestania jakichkolwiek form eksploatacji zwierząt dla ludzkich celów.

      Usuń
    2. Bardziej chodziło mi o to, czy po powiedzeniu A będzie też B. Dobry komentarz (i kolejne potencjalne punkty) jest tu: http://ecchaim.pl/2012/12/polski-uboj-rytualny/

      Usuń
  3. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=598179090221061&set=a.229927950379512.56096.229551967083777&type=1&ref=nf

    OdpowiedzUsuń
  4. "Oczywiście, aby "nie czynić krzywdy" żadnej istocie, wszyscy moglibyśmy popełnić samobójstwo i pozwolić, by nasze martwe ciała uległy rozkładowi w lesie. Nie idąc jednak tak daleko, najlepiej będzie zrobić krok wstecz i zastanowić się dlaczego tak na prawdę martwimy się o to, czy coś jest wegańskie, czy nie".
    Matt Ball: "Na ile to jest wegańskie? Składniki a aktywizm".
    No właśnie... Autor tych słów ma rację, że samobójstwo jest lepszą drogą do zmniejszenia cierpienia niż weganizm. Później mówi
    "nie idąc jednak tak daleko", lecz nie wyjaśnia dlaczego właściwie nie iść tak daleko. Nawet weganin pośrednio przyczynia się do cierpienia zwierząt swoją działalnością, taką, jak rolnictwo, górnictwo, przemysł, itp.
    Istnieje taki ruch wywodzący się z weganizmu o nazwie Only One Solution (www.only-one-solution.org), który głosi, że jedynym sposobem zakończenia cierpienia jest zagłada wszelkiego życia. Podaje on hipotetyczne sposoby jak tego dokonać. Słusznie zauważa, że nawet bez ludzkości zwierzęta będą cierpieć drapieżnictwo, choroby, wady genetyczne, kataklizmy. Ten ruch to ostateczna konsekwencja odrzucenia gatunkowizmu i uznania, że cierpienie jest złem.
    I teraz zasadnicze pytanie: Gdzie wyznacza Pan granicę między moralnością a instynktem, egoizmem, od której wolno tolerować cierpienie? Czy tą granicą jest własne przetrwanie? Otóż każdy system etyczny zna takie sytuacje, w których wymaga od człowieka poniesienia śmierci. Przykładowo, gdy ktoś potrzebuje serca do przeszczepu, to nie może zabić innego człowieka w celu pobrania od niego tego narządu, musi umrzeć. Instynkt samozachowawczy jednak i wtedy jest bardzo silny, świadczy o tym przestępczość związana z mordowaniem ludzi dla narządów. Obyczaje, takie, jak harakiri lub sati dowodzą, że możliwe jest samobójstwo z powodów moralnych. Więc... Czy weganinowi pozostaje odrzucić logiczne rozważania i kierować się sercem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy i dający do myślenia komentarz. Ale bardzo trudno odpowiedzieć mi na te pytania, bo są z jednej strony trudne - z rodzaju tych najtrudniejszych, a z drugiej strony trochę jednak są nie z mojego świata.

      Z punku widzenia biologii cierpienie, przynajmniej to fizyczne, stanowi rodzaj ewolucyjnego dostosowania do środowiska. Unikanie bodźców bólowych zwiększa prawdopodobieństwo przetrwania, czy też raczej prawdopodobieństwo dłuższego trwania homeostazy organizmu w czasie. Wygląda więc na to, że im więcej cierpienia, tym więcej życia i że jest to mechanizm ze sprzężeniem zwrotnym.

      Jeśli zatem postawimy sobie imperatyw w rodzaju: "postępuj tak, by jak najmniej istot cierpiało z twojego powodu", to łatwo dojść do wniosku, że najmniej znaczy 0 - gdy nie istnieją świadome podmioty, nie ma również cierpienia. Zatem: "najlepiej doprowadzić do wygaszenia życia".

      No ale właśnie - to jest takie myślenie o cierpieniu, w którym je hipostazujemy. Tak jak boga i szatana w kulturze Zachodu. Pojęcie staje się rzeczą, czy wręcz osobą. To typowe właśnie dla zachodniego myślenia. A cierpienie nie jest hipostazą zła, lecz ewolucyjnym dostosowaniem do środowiska. Dostosowaniem, które przestaje spełniać swą funkcję. Ludzie z anaglezją potrafią jednak funkcjonować dzięki swojej inteligencji - drobiazgowej analizie tego co dzieje się z ich ciałem. Robert Pirsig w książce "Zen czyli sztuka oporządzania motocykla", próbując przetłumaczyć na kontekst Zachodni kategorię "karmy", używa sformułowania: "ewolucyjne śmieci".

      Nie pytam siebie samego: "co zrobić żeby było absolutnie idealnie?". Pytam siebie: "co zrobić, żeby było lepiej niż jest obecnie?". Odpowiedzi na pierwsze pytanie nawet się nie podejmuję, bo to się zawsze kończy myśleniem o zabarwieniu totalnym, parareligijnym, często z totalitarnymi konsekwencjami. Odpowiedź na drugie dalej niezwykle trudna, ale już mimo wszystko łatwiejsza. Ale co robić, by było lepiej niż obecnie w stopniu maksymalnie możliwym?

      Tak, to chyba najlepsza postać tego pytania:

      "Co robić, by było lepiej niż jest obecnie, z maksymalnym efektem?"

      A eliminowanie cierpienia jest tylko jednym z elementów owej "lepszości".

      Usuń
  5. Kilka faktów:
    - rośliny przetwarzają informacje (czy jest inteligencji, to kwestia dyskusyjna) o zagrożeniu, np. drzewo do innego drzewa lub jedna gałąź do innej gałęzi tego samego drzewa przesyła (paniczną?) informację o ataku pasożyta
    - rośliny "bronią" się przed byciem jedzonym wytwarzając szereg toksyn; wątroba człowieka jest "trikiem ewolucyjnym" mającym na celu obejście tych zabezpieczeń; wątroba płodu do 3 miesiąca nie jest w stanie go bronić i dlatego kobiety ciężarne intensywnie w tym czasie wymiotują
    - nawet gdy stąpamy po ziemi (gołą stopę, bez skórzanego buta) to miażdżymy miliony istnień, defekując w lesie wspieramy jedne organizmy, które będą żerować na innych
    - nawet gdybyśmy jako gatunek osiągnęli najwyższy poziom świadomości i uznali, że popełniamy samobójstwo, to wciąż życie niemal każdego ze zwierząt będzie kończyć się w gardle innego (a przy tym nasze ścierwo posłuży jako pokarm niektórym gatunkom i da im przewagę nad innymi)
    - nie wiadomo czy tak działa cały kosmos, ale na pewno tak działa ta planeta w tym miejscu w czasie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że rośliny przesyłają informację. Być może wytwarzają struktury, analogiczne do struktur układu nerwowego w świecie zwierzęcym - tych jeszcze dokładnie nie poznaliśmy. Ale nie sposób stwierdzić (przy naszej obecnej wiedzy na temat faktów, która może być ograniczona), że mają zdolność do przeżywania bodźców bólowych jako cierpienia. A o to tu się rozchodzi.

      Na marginesie - zainspirowany wspomnianym we wpisie dżinizmem Gandhi, został na jakiś czas frutarianinem. Religia która tradycyjnie postuluje "nie krzywdzenie żadnego życia", rozszerza te przekonania także na rośliny. W tym przypadku owoce traktowane są jako element, który roślina "oddaje". Nie je się natomiast dyni, ponieważ ta ma dużo pestek, a w pestkach jest dużo "życia". :)

      To ciekawa uwaga o toksynach które rośliny wytwarzają dla obrony homeostatu, którym co ciekawe nie jest pojedynczy osobnik, lecz cała ich grupa. Wątroba nie jest "trikiem ewolucyjnym" specyficznym dla naszego gatunku. Większość tego co jemy na co dzień jest toksyczna w mniejszym lub większym stopniu, niezależnie od tego, czy są to tkanki roślinne, zwierzęce, czy substancje zsyntetyzowane. Ale czy rośliny są świadome posiadania takiego mechanizmu? Czy przeżywają emocje, powodujące wydzielanie toksyn?

      W innym moim wpisie, o osobach pozaludzkich wspominam co nieco o kryteriach wyznaczenia zbioru osób. Po części wiąże się to z zagadnieniem wyznaczenia zbioru istot posiadających status moralny. Oczywiście absurdem byłoby rozciągnięcie go równomiernie na każdy organizm posiadający DNA. Jakąś gradację stosujemy od wieków. Ale w świetle faktów z zakresu etologii arbitralne rozróżnianie człowieka od innych gatunków zwierząt jest czysto ideologiczne i arbitralne, jeśli zdolności poznawcze dorosłego szympansa dorównują 5-letniemu dziecku, a świnie czy krowy niewiele im ustępują.

      W poprzednim komentarzu nie było mowy o "zbiorowym samobójstwie" - wygaszeniu gatunku tak jak chcą zwolennicy The Voluntary Human Extinction Movement, lecz wygaszenia wszelkiego życia w ogólności. :) To byłoby logiczne i totalne rozwiązanie problemu "cierpienia". Ale nie cierpienia tak jak ja je rozumiem, jako ewolucyjnej adaptacji.

      Czy z przytoczonych przez Ciebie faktów płynie jakiś wniosek? Np. że powinniśmy/nie powinniśmy zmniejszać ilości stanów mentalnych określanych jako cierpienie, a generowanych np. w związku z bodźcami bólowymi?

      Usuń
  6. Wniosków nie chciałem narzucać, bo każdy wnioskuje lub ustosunkowuje się do wniosków na podstawie swego aktualnego stanu umysłu (doświadczeń, przekonań itd)

    Ale gdyby spojrzeć obiektywnie (hehe zaczyna się) to można stwierdzić, że:
    ot po prostu cząstki elementarne mają jakąś taką dziwną tendencją do organizowania się, organizują się w struktury, które mają mniejszą entropię, niektóre takie struktury idą na skróty i "pożerają" inne struktury aby korzystać z gotowych kawałków, które są bardziej zorganizowane (mają mniejszą entropię).

    Większość tych struktur rozmnaża się (w sumie nie wiadomo po co) i nie ocenia tego co się dookoła dzieje, oraz co się dzieje z nimi samymi. Rozpadają się w entropię a z ich szczątków powstają kolejne. I żadne ze struktur nie robi z tego jakiejś tragedii - nie robi, bo nie może, nie jest dostatecznie skomplikowana.

    Jednak bardzo skomplikowane struktury zaczęły zauważać rzekomą celowość w całym tym młynie cząsteczek, lubią mówić że np. "coś przesyła informację do swych gałęzi aby je ostrzec" - podczas gdy być może po prostu jest to cecha materii, i tak po prostu jest, bo inaczej być po prostu nie może.

    Skomplikowane struktury zaczęły też warościować inne struktury - które są "surowcem", a które są "kolegą" - niektórzy zwracają uwagę na kształt twarzoczaszki, np wielkie oczy i czoło oraz miękkie futerko (piesek, kotek) => kolega, parszywy ryj (świnka) => surowiec, a inni mierzą coś w dna lub oceniają potencjał kognitywny. Bardzo skomplikowane struktury po prostu tak mają, że lubią sobie pooceniać, powartościować i najlepiej się pokłócić przy tym:P

    Kiedyś pojawiły się takie struktury, które są tak skomplikowane, że wymyśliły różne pojęcia, np cierpienie i przypisują te etykietki zjawiskom, które istnieją wśród struktur od dawna i będą istnieć długo po tym jak naga małpa wyginie. Dalej wymyśliły wartościowanie pojęć, bo jak już mamy cierpienie, to może być dobre albo złe. A wszystko to i tak jedna zupa cząstek elementarnych, które jakoś tak się grupują tworząc jakieś chwilowe kształty.

    itd...

    //wersja hardkorowa hehe: nad tymi strukturami są jeszcze inne, które przeprowadzają na nich "eksperyment w menzurce" w międzywymiarowym gimnazjum, a i tak są w matrixie stworzonym przez jeszcze inne struktury. itd...

    Generalnie chodzi mi o to, że obserwując wiele zjawisk jedyne co możemy zrobić to stwierdzić "tak jest" i powstrzymać się od oceny i wartościowania. Dlaczego tak jest? Bo mogło tak być, więc się tak stało.

    Chyba do tego stanu umysłu dążą dalekowschodni myśliciele?

    OdpowiedzUsuń