wtorek, 30 kwietnia 2013

Ontologia nienawiści

Ontologia to tradycyjny dział filozofii badający rzeczywistość, i próbujący ją jak najlepiej objaśnić. Co to znaczy istnieć? Co istnieje? Jak istnieje? - na takie pytania ontolodzy próbują odpowiadać.

Ontologia w informatyce ma nieco inne znaczenie. Jest to “konkret” wyciągnięty z tradycyjnych filozoficznych rozważań. Zasadnicze pytania tutaj, to: Jak opisać to co istnieje? Według jakich pojęć?, Jakie cechy rzeczy są istotne? Jakimi relacjami są one powiązane?

Ontologie tego rodzaju wytwarzamy dla maszyn, a nie dla człowieka. Chodzi o wyrażenie danych w taki sposób, by przetwarzający je potem program "pokumał", “co mieliśmy na myśli”. W sieci jest mnóstwo informacji, ale z reguły przeznaczonych dla ludzi. Przykładowo możemy śledzić wyprawę jakiegoś podróżnika, który na swoim blogu określa nawet długość i szerokość geograficzną miejsc które odwiedza, ale jeśli zapytalibyśmy Google o relacje podróżnicze z określonego współrzędnymi rejonu świata, to wyszukiwarka nie potrafiłaby znaleźć strony którą właśnie czytamy. Potrafi znaleźć tylko te strony, na których wystąpiły konkretne wartości długości i szerokości geograficznej. Trzeba by wpierw wskazać maszynie, iż określony ciąg znaków w tekście strony internetowej odnosi się do określonego pojęcia, w tym przypadku pojęcia lokalizacji o cechach długości i szerokości geograficznej. Zbiory takich opisanych jednoznacznie pojęć, i relacji między nimi, już powstały, dla bardzo wielu dziedzin wiedzy. Nazywane są właśnie ontologiami i zakodowane np. z pomocą Web Ontology Language. Tak zwana Sieć Semantyczna (Semantic Web) zwana też czasem Web 3.0, z możliwością semantycznego wyszukiwania informacji, stanowi "świętego Graala" ludzi zaangażowanych w rozwój internetu. Tutaj przykład tego, co maszyny już "wiedzą" o dowolnym haśle z Wikipedii (DBpedia), a "chciałyby" "wiedzieć" dużo, dużo więcej. Przykładem bardzo zaawansowanego serwisu mapującego semantycznie wiedzę jest Wolfram Alfa - pytajcie o co chcecie, w języku naturalnym. Wolfram Alfa pomógł mi kiedyś w bardzo nieoczekiwany sposób - potrzebowałem rymu, więc zapytałem o wszystkie słowa angielskie o określonej końcówce. Mógłbym napisać sobie mały program, który znalazłby mi to samo na podstawie słownika. Tu jednak nie musiałem tworzyć algorytmu - wpisałem jedynie pytanie w naturalnym angielskim a "algorytm" wyłonił się samoczynnie z ogólnych reguł wnioskowania Wolframa. Ten serwis ma naprawdę potężne możliwości.

Tyle jeśli chodzi o "twardą" wiedzę, ale są też ontologie trudniejsze do zdefiniowania - te związane z zawiłościami ludzkiej psychiki. Facebookowy przycisk “Like” - “Lubię to”, symbolizuje kluczowy element na którym bazuje model biznesowy tej firmy - ontologię “lubienia”. Ontologię tego co uwielbiamy, czego szukamy i czego pożądamy. Dysponując technikami opisywania wszystkiego co można lubić, wystarczy zebrać dane na temat preferencji internautów, oraz inne fakty o nich (gdzie mieszkają, w jakich godzinach używają internetu, z kim się przyjaźnią i jakie preferencje mają społeczności w których funkcjonują, etc.). Ten materiał jest potrzebny do ukierunkowania wyświetlanych potem reklam. Przykładowo ktoś kto zadeklarował wcześniej iż lubi polskie pisma motoryzacyjne, zobaczy reklamy związane z branżą samochodową.

Ontologia wykorzystywana przez facebooka nosi nazwę Open Graph Protocol i ostatnio powiększyła się o bardziej szczegółowe preferencje użytkowników (intent). Novum na które zwracają uwagę komentatorzy stanowi uwzględnienie w tej ontologii czasowników. Mamy już nie tylko asercję “lubienia”, ale także asercje w rodzaju “obejrzałem film x”, oraz intencje w rodzaju “chcę obejrzeć film x”. Ponadto facebook udostępnił ostatnio użytkownikom możliwości wyszukiwania analogiczne do tych oferowanych przez Wolfram Alfa - noszą nazwę Graph Search. Z pomocą tego narzędzia można się zapytać np. o wszystkich ludzi ze Szczecina, którzy aktualnie mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Dzięki facebookowej ontologii dysponującej pojęciami miejsca urodzenia, oraz aktualnego miejsca pobytu zyskujemy dostęp do potężnej ilości informacji, właściwie niemożliwych do uzyskania w inny sposób.

Inny serwis społecznościowy, LinkedIn, znalazł ostatnio doskonały sposób na budowanie bazy wiedzy na podstawie ontologii tego co potrafimy. Pyta naszych współpracowników, czy posiadamy określone umiejętności (skills). Jest to zrozumiałe zważywszy na fakt, iż model biznesowy LinkedIn opiera się m.in. na firmach headhunterskich wykupujących płatny dostęp do serwisu.

Brak alternatywnego przycisku “Hate” na facebooku od dawna rodzi dyskusje. Funkcje “dislike” są dostępne w innych serwisach społecznościowych - ot choćby w YouTube. Ten brak jest jednak doskonale zrozumiały. Facebook opiera swój model biznesowy na “ontologii miłości”, a nie “ontologii nienawiści”. Komu w ogóle mogłaby być potrzebna “ontologia nienawiści”?

Ostatnio znalazłem odpowiedź na to pytanie. Serwis hatebase.org zbiera próbki "nienawistnych" wyrażeń w różnych językach. Chodzi o słowa czy związki frazeologiczne, które jeśli pojawiają się w języku, to często w charakterze wypowiedzi obraźliwej, będącej wyrazem dyskryminacji, uprzedzeń, czy nienawiści na tle etnicznym, religijnym, płciowym, orientacji seksualnej, czy niepełnosprawności.

Oto przykłady polskich “nienawistnych” słów wprowadzonych do serwisu:

"szkop, szwab, kałmuk, pepik, katol"

Jaki jednak jest cel gromadzenia świadectw ludzkiej małości? Autorzy zakładają, że dzięki operowaniu “ontologią nienawiści”, maszyny będą w stanie automatycznie rozpoznawać w internecie narastanie wrogości w różnych częściach świata. Np. tam gdzie dochodzi do ludobójstwa, nienawistne nastroje znajdują wcześniej odzwierciedlenie w języku, a przy obecnym poziomie dostępności internetu, z pewnością znajdą także odzwierciedlenie w nośniku języka jakim jest internet. Czy takie automatyczne przetwarzanie danych pozwoli faktycznie wykrywać nastroje społeczne prowadzące do masowej przemocy? Zobaczymy. Myślę że spróbować warto.

Więcej o Hatebase w Wired.

piątek, 12 kwietnia 2013

Franciszek

Mieszkańcy Asyżu do dzisiaj żyją w kulcie narodzonego w ich mieście Franciszka "biedaczyny", żebraka z bogatego domu, sługi trędowatych, miłośnika wszelkiego zwierza i fenomenów przyrody, a ponad wszystko człeka zabiegającego o pokój między ludźmi.

W Asyskich księgarniach większość pozycji ze zrozumiałych względów traktuje o Francesco, ale jest także sporo wydawnictw na temat Giovanni Paolo II - "santo del nostro tempo" - np. komiksy dla dzieci o życiu błogosławionego. Pacia i Alan, spacerując kiedyś po tym naszym ukochanym mieście, spotkali pewną starszą Włoszkę siedzącą na ławce przed swym domem. Kobieta zagaiła rozmowę w stylu "o jakie piękne bambino" i wkrótce przeszła do ogólniejszych tematów. Jak się okazało że jesteśmy z Polonii, to zaraz pojawił się temat Wojtyły. Mimo bariery językowej komunikacja jakoś szła: "Giovanni Paolo, santo, santo, Benedykt - nicht gut, sprechen sie deutsch?". Wymowa była mniej więcej taka, że "B16 to już nie jest ten papież, bo jak JP2 modlił się w bazylice Franciszka, to łzy mu płynęły ciurkiem". Odczuwam głębokie wzruszenie kiedy o tym myślę, nie wiem czy uda mi się wyjaśnić dlaczego, ale spróbuję.

Nie mam jakiegoś szczególnego “nabożeństwa” do Wojtyły, ale jego człowiecza wielkość objawiła się dla mnie właśnie w Asyżu. Nie wiem jak często odwiedzał to miasto jako biskup Rzymu, ale zdarzyło się to co najmniej dwa razy. W roku 1986 zaprosił w to miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem na stokach góry Subasio, przedstawicieli wszelkich światowych religii. Drugie takie spotkanie Wojtyła zorganizował tuż po zamachach 11 września.

Konserwatywni katolicy formułują wobec pontyfikatu JP2 wiele zarzutów, ale tzw. "grzech Asyżu" ma pośród nich bodaj największy ciężar. W Polskich integrystycznych środowiskach temat jest natomiast raczej tabuizowany, bo kala nie tyle wizerunek urzędu, co obraz "świętego z rodu Polaków". Jeśli na jednym spotkaniu modlili się równocześnie nie tylko chrześcijanie wszelkich denominacji, ale jeszcze żydzi, muzułmanie, buddyści, dżiniści, czy nawet animiści, to niechybnie mamy do czynienia z obrazą Boga najwyższego. No bo jak oni wszyscy na raz mogą mieć rację, skoro "Prawdę" o strukturze bytów supernaturalnych znają jedynie katolicy?

W pewnym sensie te spotkania zorganizowane zostały niemal wbrew wszystkiemu. Wbrew katolikom zbulwersowanym innowiercami w świętych miejscach. Wbrew teologom Kurii Rzymskiej z kardynałem Ratzingerem na czele. Zaistniały także pomimo indyferentności świeckich autorytetów - ateistów, czy agnostyków, dla których "takie sprawy" nie mają specjalnego znaczenia, oraz przy zasadniczej obojętności większości wiernych Kościoła katolickiego. No więc po co to wszystko było?

Wzrusza mnie wyobrażenie białej postaci poruszającej się pod prąd, siła determinacji i rozeznanie stanów z perspektywy globalnej etyki najwartościowszych - pokojowego współistnienia ludzi różnego pochodzenia etnicznego i różnych kultur. Determinacji, która każe zawiesić własną pychę w obliczu spotkania z innym człowiekiem. Podobnie wzruszają mnie historie o ludziach ratujących Żydów przed nazistami - niekoniecznie heroicznie. Czasem tak zwyczajnie, systemowo. Takich w Asyżu, w czasie drugiej wojny światowej, nie brakowało ani wśród świeckich, ani wśród duchownych. Archiwizowane w Yad Vashem relacje na ten temat często akcentują informację, iż ukrywanym Żydom nie ograniczano możliwości praktyk religijnych, oraz nigdy nie próbowano ich nawracać.

W roku 2000 Kongregacja Nauki Wiary, pod przewodnictwem kardynała Ratzingera, przygotowuje deklarację Dominus Iesus - podpisany przez JP2 dokument, który jak twierdzą niektórzy cofnął dialog ekumeniczny i międzyreligijny o dziesiątki lat.

W roku 2006, już po śmierci JP2, rzymska wspólnota świętego Idziego przygotowuje kolejne spotkanie w Asyżu, w 20 rocznicę tego pierwszego. Nowy Pontifex Maximus nie zjawia się jednak (mimo iż do przebycia miałby jedynie 2 godziny jazdy pociągiem z Rzymu). Do uczestników spotkania papież skierował list. Mimo formalnej aprobaty wyrażonej epistolarnie, afront wobec zebranych był jednak ewidentny. Nieobecność B16 wielu uczestników spotkania zapewne odczytało jako policzek.

B16 miał jednak doskonałe wymówkę żeby w Asyżu się nie pojawić - musiał wszak przygotować swoją kolejną prelekcję. 12 września 2006, czyli tydzień później, wygłasza w Ratyzbonie niesławny wykład odczytany następnie przez świat islamu, wbrew intencjom autora, w sposób jednoznaczny - najpopularniejszy przywódca religijny chrześcijaństwa publicznie deprecjonuje religię Mahometa jako kult w który immanentie wpisana jest przemoc. To wystąpienie wywołało protesty w świecie muzułmańskim, w trakcie których spalono kilka kościołów, a w zamieszkach śmierć poniosło kilka osób. Pomijając fakt, iż wściekłość niektórych islamskich protestujących doskonale egzemplifikuje tezy cytowane przez Ratzingera, samo jego wystąpienie było wysoce nierozważne.

27 października 2011 odbyło się kolejne spotkanie międzyreligijne. Tym razem B16 się pojawił. Nie przewidziano jednak wspólnej modlitwy zgromadzonych gości. W świetle poglądów Ratzingera, to nieuprawniony religijny synkretyzm - tworzenie iluzji "panreligii". Zamiast tego zorganizowano panele z wykładami i dyskusjami. Novum stanowiło zaproszenie do dyskusji agnostyków. ;)

Mam wrażenie że Benedykt, za swojego pontyfikatu, lękał się innego "ducha", choć nie lękał się innych myśli - tego co racjonalne. Unikał wspólnego doświadczenia duchowego i afirmacji wspólnych wartości. Unikał też jak ognia sugestii akceptacji "panreligii", w której zatraca się katolicka tożsamość.

Trudno wyobrazić sobie dzisiaj zbrojną chrześcijańską krucjatę pod auspicjami Watykanu. Mam wrażenie natomiast, że postawa B16 stanowiła siłę napędową bardzo wielu "krucjat myśli". W paradygmacie o którym mowa wymiar etyczny nauczania papieskiego schodzi na dalszy plan. Nawet wymiar teologiczny chrześcijaństwa zatraca się w "unaukowionym" dialogu z ateistami, czy agnostykami. By sprostać natomiast intelektualnym standardom współczesności, chrześcijaństwo definiowane jest jako głęboka tożsamość kulturowa świata cywilizacji zachodniej - tożsamość której należy bronić dla utrzymania w ryzach homeostazy tego kawałka świata, szczególnie wobec napływu "obcych". W ten sposób swoista postawa konserwatywno-ksenofobiczna, pod przykrywką autorytetu religijnego, rodziła rodzaj relatywizmu.

Uniwersalny etos pierwotnego chrześcijaństwa genialnie wyrażał się w przekonaniu, iż status moralny przysługuje każdemu przedstawicielowi gatunku Pan sapiens, niezależnie od płci, kultury, religii, pochodzenia społecznego, ekonomicznego, a przede wszystkim etnicznego. Te przekonania zanikły wyraźnie po Konstantynie, mam jednak wrażenie że do naszych czasów zdołały się odrobinę odrodzić, między innymi dzięki takim ludziom jak Franciszek z Asyżu. Mam też niestety wrażenie, że w ramach paradygmatu reprezentowanego przez B16, poszukiwane wartości uniwersalne i wspólne ludziom różnych kultur i religii, były coraz częściej kładzione na ołtarzu swoistego pan-euro-amerykańskiego etnicyzmu, czy też raczej "kulturoizmu" cywilizacji zachodniej.

Dlatego wybór papieża Franciszka, człowieka wykraczającego mocno poza ten dyskryminujący krąg kulturowy, napawa nadzieją. Zobaczymy jak szybko nowy Pontifex Maximus Franciszek zjawi się w Asyżu, jako nasz sługa uniżony.

sobota, 6 kwietnia 2013

Muzyka zaćmienia

Byliśmy z Alanem na spacerze. Słońce przyjemnie grzało cały czas, miła pogoda wiosenna. Schodziliśmy po schodach do przejścia podziemnego - miejsca ciemnego. Alan z wyraźną satysfakcją miarowo zeskakiwał schodek po schodku. A mi przypomniał się ostatni sen - śniłem o ciepłym Budapeszcie, w którym zaskoczyło mnie zaćmienie słońca.

Nagle, na tych schodach, usłyszałem muzykę. Skrzypce. Piękne dźwięki. Pomyślałem sobie momentalnie, że to pewnie ten etatowy młody grajek, którego w przejściu często widuję. Umiejętności zawsze miał bardzo marne, ale nadrabiał wytrwałością. Jeśli to on, to uczynił niebywały postęp.

Ale to nie był ten młodziak. Grał starszy mężczyzna w żółtej kurtce. Wyglądał trochę jak włóczęga, ale taki z klasą. Wydawał dźwięki przeszywające i świdrujące mój mózg, czyste i o pięknej barwie. Melodia nie miała większego znaczenia, być może nawet improwizował. Instrument miał stary, sfatygowany, wyglądający szlachetnie.

Wyciągnąłem zaraz piątaka i dałem Alanowi żeby wrzucił temu panu. Podeszliśmy. Alan miał problem z wrzuceniem monety do futerału. Człowiek przestał grać. Spojrzał mi w oczy, powiedział "dziękuję", po czym wylał z siebie bełkotliwy potok słów. Niewiele dało się z tego zrozumieć. Wyłapałem tylko "schizofrenia", i "to jedyne co umiem".

Alan nie był zainteresowany sytuacją. Ciągnął mnie dalej w kierunku galerii handlowej. Mężczyzna uścisnął mi mocno dłoń i odeszliśmy. Zza naszych pleców znowu zaczęły dochodzić te dziwne i piękne dźwięki. Próbowałem nakłonić Alana żebyśmy jeszcze posłuchali, ale był nieubłagany.

Wychodziliśmy po schodach znów na słońce. Przed nami wyrastał budynek galaktycznej świątyni konsumpcji. Po moich policzkach spływały wielkie łzy. To chyba była jednak altówka - ten dźwięk zbyt niski, głęboki i mocny. Wspaniały instrument.