sobota, 20 listopada 2010

Wiolonczeliści: skrzypek Michał Jelonek :)

To jest pierwszy post z cyklu "Moi ulubieni wiolonczeliści" i traktuje o ... skrzypku :) . Wiolonczela jest moim ukochanym instrumentem. Od jakiegoś czasu sam próbuję grać, niestety z marnymi efektami. Alan nie bardzo daje mi ćwiczyć - znajduje tę czynność dużo mniej atrakcyjną, niż zabawę nóżką wiolonczeli (można wysuwać). :)

Moje poważniejsze zainteresowanie muzyką smyczkową zaczęło się jednak od skrzypiec. Na jakąś imprezę ktoś przyniósł płytę zespołu Ankh, który właśnie zyskał pewien rozgłos po sukcesie na festiwalu w Jarocinie. To było objawienie - kapela, która miała w instrumentarium skrzypce, i to trzymane w rękach muzyka grającego wcześniej w orkiestrze symfonicznej - efekt był bardzo świeży. Oto jak prezentował się Ankh w Jarocinie w roku 1993:

Nabyłem od razu własną pierwszą kasetę Ankh, tzw. czarną, a zaraz potem białą - akustyczną. W zasadzie nie byłem fanem zespołu, lecz jego skrzypka - Michała Jelonka. Zacząłem też czytać różne biografie Paganiniego, i kupować kasety z nagraniami jego kaprysów i koncertów skrzypcowych. Pamiętam że w dzieciństwie muzyka skrzypcowa raczej mnie odstręczała. Nagle zacząłem znajdować wielką przyjemność w słuchaniu popisów gry skrzypcowej - kontemplować nie tylko piękno kompozycji (Paganini nie był bardzo wybitnym kompozytorem), ale także trudność wykonania danego utworu.

Czytałem kiedyś wywiad z Jelonkiem, w którym opowiadał w jaki sposób znalazł się w Ankh. Spotkali się całkiem przypadkowo, na jakimś przeglądzie teatralnym. Jelonek grał wcześniej w orkiestrze symfonicznej i występ z "rockmanami" był dla niego zupełnie nowym doświadczeniem. Jego koledzy technicznie byli przeciętnymi muzykami, natomiast mieli coś, czego w swoim dotychczasowym życiu muzycznym skrzypek nie doświadczył - poczucie wolności. Jelonek mówił, że poczucie wolności tworzenia, to właśnie to, czego zaczął się wtedy uczyć.

Mieliśmy z pacią okazję porozmawiać z Michałem, po którymś koncercie Ankh. Wyglądał już zupełnie inaczej niż w Jarocinie. Wpisał się w konwencję długowłosych frontmanów, a do skrzypiec podłączony miał efekt, przełączany stopą. Brzmienie było coraz ciekawsze.

Kolejne płyty zespołu Ankh zachwycały mnie stopniowo coraz mniej. Są tam pojedyncze kawałki które cenię. Jakość masteringu była dużo wyższa niż wcześniej, ale nie czułem już tej pierwotnej świeżości obecnej na czarnej płycie. Potem przeczytałem, że na ostatniej płycie Ankh Jelonek nie występuje wcale.

Jakaż była moja radość, kiedy okazało się że Michał po latach wydał nową płytę. Tutaj kawałek z tego wydawnictwa o wielce sugestywnym tytule BaRock:

Choć tytuł "Jelonek" sugeruje album solowy, skrzypek ma tutaj dosyć mocne wsparcie ze strony sidemanów. Co ciekawe na tym krążku nie ma ani jednego utworu z wokalem, co jak na polską scenę muzyczną stanowi duży ewenement. Szczerze mówiąc wokal najbardziej mi przeszkadzał w twórczości Ankh - tworzył specyficzny klimat, jak to ujął mój kolega, "artystowski" :) - cokolwiek pretensjonalny. Jakość dźwięku na "Jelonku" jest bardzo wysoka. Nasz współczesny Paganini nie jest może najciekawszym kompozytorem, za to technicznie doskonały i w dodatku czuje ducha dzisiejszej muzyki.

1 komentarz:

  1. Ogólnie smyczki nieźle się komponują z muzyką rockową. Wiolonczela u Janerki, skrzypce w Under the gun (http://rozie.jogger.pl/2008/12/06/under-the-gun-kolejna-stara-kapela/)... Nawet WBiA miała mały eksperyment ze skrzypcami. IIRC nawet parę kawałków było na jednym(?) koncercie w tej wersji.

    I dokładnie jak piszesz - szkoleni muzycy smyczkowi raczej technicznie się nudzą w tego typu eksperymentach (ale mają niezły fun). U nas (i z paroma innymi stargardzkimi kapelami) grała dziewuszka lat bodajże 14 i technicznie nas kładła całkowicie (tak, to był punk rock...).

    OdpowiedzUsuń