Rano pobiegłem na Rocca Maggiore. Stanąłem na szosie w miejscu, w którym przeistacza się ona nagle w mury średniowiecznej fortecy. Słońce właśnie wstawało - Brat Słońce.
Pod moimi stopami Asyż - jeszcze zaspany, przykryty cieniem. Przybiegłem tu, ponieważ chciałem doświadczyć tego, o czym przeczytałem w nocy u Brandstaettera. Widoku miasta wstępującego rano do nieba.
Góry nad Asyżem przykryte kołderką chmury, czarnej prawie. Biel stała się czernią, za sprawą przedzierających się z tyłu słonecznych promieni, niezwykły to kontrast. Płaski obłoczek niewiele się odróżnia od czerni wzgórza. To gdzieś tam jest pustelnia Francesco. Może kiedyś pobiegnę jeszcze wyżej...
A im bardziej słońce pnie się w górę, tym mocniej rozświetla krawędź chmury odcinając ją wyraźnie od błękitu nieba. Pierwsze promienie zaczynają muskać najwyższe wieże miejskie. Powoli, z cienia, wyłaniają się budynki. Wszystko w Asyżu zbudowane jest z piaskowca. Piaskowiec odbija światło w bardzo szczególny sposób.
Kiedy tu biegłem, goniły mnie psy. Były wprawdzie za ogrodzeniem, nie mogłem być jednak pewien, czy płot nie kończy się nagle. Te psy strzegły gaju oliwnego. Widziałem jednego z nich, kiedy poprzedniego dnia schodziliśmy z Rocca. Wyglądał wtedy tak potulnie. Bracia psi nie są dla mnie łaskawi. Potem znalazłem za to pewne względy u brata kota.
Przeżywać, a nie posiadać - to ideał naszych ponowoczesnych czasów. Przednowoczesny Biedaczyna doprowadził tę ideę do skrajności. Znalazł drogę nomadyczną, w realiach kultury w której żył. Z jednej strony żywot żebraczy nie wydaje się dla owych czasów niczym szczególnym. Z drugiej zaś, nie tyle ważne jest co Francesco robił, lecz w jaki sposób. Kondycja którą świadomie wybrał stanowiła policzek dla establishmentu ówczesnego chrześcijaństwa. Dziś widok brata mniejszego daje mi trochę wiary w kondycję współczesnego Kościoła - oto brat z USA w poszukiwaniu wody:
Nie bez przyczyny mieszkańcy miasta Franciszka umiłowali. Do dziś mówią o nim tak, jakby ciągle żył wśród nich.
Będąc w Asyżu załapaliśmy się na organizowany co dwa lata festiwal dla pokoju. Była to impreza całkowicie świecka, a jej kluczowy element stanowił przemarsz ludności, zmierzający na Rocca Magiore, gdzie następnie odbywały się koncerty.
Uderzył mnie fakt, że to pozbawione zupełnie religijnej otoczki wydarzenie, przybiera zgoła religijne formy. Kolorowy korowód wijący się wąskimi uliczkami pod górę, składał się m.in. z wszelkich możliwych służb mundurowych, oraz ich sztandarów. Właściwie gdyby nie brak monstrancji, oraz zamykający pochód, nadgryzieni zębem czasu hipisi, to pomyślałbym, że to procesja na Boże Ciało. :)
A to Santa Maria della Paciella (aka Matka Boska Jazłowiecka):
Brzemienną będąc. Alana młodego żywot jej nosi. Więcej o Asyżu i Franciszku można poczytać na jej blogu.
W szalecie publicznym próbował ze mną porozmawiać pan, opiekujący się przybytkiem. Nie za bardzo rozumiałem co mi chce przekazać, ale w końcu pokazał na Pacię i mówi coś w rodzaju: "uno bambino - Francesco, una bambina - Francesca". Pan wypowiedział to co sami mieliśmy na myśli, no i Alan dostał Franciszek na drugie imię.