czwartek, 26 stycznia 2012

Ruch wyzwolenia memów

Jakiś czas temu, w jakiejś dyskusji o kryteriach wartościowań etycznych, zastanawiałem się czy ludzie będą kiedyś skłonni poświęcać zdrowie i życie dla ratowania dajmy na to światłowodu na dnie oceanu, odpowiedzialnego za istotną część internetowych transmisji. Wydało mi się to jeszcze kompletną abstrakcją, ale wyraziłem opinię że może pokolenie naszych dzieci spojrzy już na zagadnienie zupełnie inaczej. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania - wczoraj sam znalazłem się na demonstracji sprzeciwiających się ratyfikacji przez Polskę ACTA.

Mem to analogon genu. Próba stosowania teorii ewolucji do opisu procesów rozwoju kultury zaowocowała taką właśnie metaforą jednostki kodującej pewną informację kulturową. Nasze mózgi są "wehikułami" memów, a nasza rola w kontekście memetyki sprowadza się do funkcji replikatora.

Ale termin mem wszedł też do powszechnego słownika. Oglądane masowo materiały, np. określony film na YouTube o setkach milionów odsłon:

, też określa się właśnie mianem "internet meme". Replikujemy go oglądając, czy czytając (przyswajając, percypując, konceptualizując, internalizując, etc.), a także rozsyłając innym linki. Lista internetowych memów jest równie ciekawa co ich definicja, a analiza socjologiczna zjawiska dotyczy tak naprawkę zupełnie nowego rodzaju społeczeństwa, o zupełnie nowych kryteriach tożsamości. Przedstawicieli tej grupy widziałem wczoraj w nadspodziewanie dużej masie (podobnież było tam 3,5 tysiąca ludzi) - ba, byłem jednym z nich (tak w temacie moich nieetnicznych i niereligijnych kryteriów tożsamości ;) ).

Internet jest idealną "przestrzenią" dla memów. Niektórzy argumentują wręcz za tym, że "samolubne memy" tak warunkowały własne replikatory, by w końcu taką przestrzeń uzyskać. ;) W internecie funkcjonują czyste idee, zanika w związku z tym kategoria autorstwa (wikipedia, anonymous, etc.), a więc także praw autorskich. Próby legislacyjnego regulowania tych zagadnień w tradycyjnym prawniczo-gutenbergowskim paradygmacie, nie przystają zwyczajnie do rzeczywistości. Internet powoli staje się wartością autoteliczną - celem samym w sobie. Przewidywałem że się to stanie, ale nie sądziłem że aż tak szybko.

Jest taki mem wybitnie autotematyczny - to idea "wolności słowa", albo raczej w nowym słowniku możliwość nieskrępowanej replikacji.

Więc i ja protestowałem wczoraj przeciwko próbom cenzurowania internetu z pomocą ACTA. Na jednym wielotysięcznym zgromadzeniu memy znalazły obrońców w postaci studentów, licealistów, anarchistów, narodowców, adminów, programistów, nerdów różnej proweniencji z wielu różnych kulturowych nisz. Wszyscy oni znaleźli chwilowo zbiorową tożsamość pod hasłem "internauta" - ale czy aby na pewno "chwilowo"?. Wielu chciałoby pewnie taki protest podciągnąć pod retorykę antyrządową, ale jest to obraz zdecydowanie fałszywy. Za fałszywe uznaję także doszukiwanie się u większości protestujących motywów ekonomicznych ("piractwo" jako sposób na tańsze pobranie z internetu memów bardzo kosztownych w tradycyjnym ich obiegu). Chodzi po prostu o "wolność" dla memów, czyli swobodny do nich dostęp dla nas - replikatorów.

Teilhard de Chardin jako konsekwentny ewolucjonista, miał głębokie przeświadczenie że na ewolucji biologicznej progres się nie kończy. Że ewoluuje także tzw. "psychozoik" - poziom kultury wyłaniający się z biologii, w analogiczny sposób jak życie biologiczne wyłania się z materii. Postulował zatem kolejne etapy owego progresu - opisał coś w rodzaju globalnej świadomości która ma wyemancypować się z umysłów ludzkich i opleść całą ziemię. Nazwał ją noosferą i jak twierdzą niektórzy przewidział w ten sposób narodziny globalnej sieci komputerowej.

Metafora noosfery może być zbyt poetycka i zbyt już odległa, choć doskonale wyzyskał jej potencjał Jacek Dukaj w Perfekcyjnej niedoskonałości. Z pewnością jednak w zawrotnym tempie wyłania się na naszych oczach "memosfera" - jeśli tylko skonstruujemy dostatecznie inteligentne maszyny (a według niektórych szacunków jeszcze za naszego życia może nastąpić moment technologicznej osobliwości, czyli singularity), replikacja osiągnie zupełnie inny poziom - nie będzie już zastosowania dla komponentu białkowego replikatora - noosfera faktycznie się wyemancypuje. ;)

Z wielu skandowanych wczoraj haseł (bardzo różnej jakości), najbardziej zafrapowało mnie jedno wykrzyczane na koniec demonstracji: "pijemy za internet". ;)

wtorek, 24 stycznia 2012

Monoteizm a etyka - religijne źródła monizmu

Nie mam zamiaru pisać tu, iż monoteizm jest "lepszy" od dajmy na to politeizmu. Ciężko by było określić kryteria owej "lepszości". Chcę napisać za to o ewolucji pewnych przekonań etycznych i jej związkach z wierzeniami religijnymi.

Nietzsche pisał o "genealogii moralności". Ukazywał system norm moralnych jako coś, co ma swoją historię - z biegiem czasu ulega zmianom, a w dodatku zrelatywizowane jest do kontekstu danej kultury. Co nas zatem uprawnia do uznania obiektywnego charakteru któregoś z takich systemów (np. niemieckiej moralności mieszczańskiej), tzn. jego powszechnego obowiązywania? Wyznawcy poszczególnych religii są najczęściej zobowiązani do udzielenia tu bardzo konkretnej odpowiedzi - katolicy np. otrzymują "ściągę" w postaci katechizmu (Pacia pisała kiedyś o outsourcingu sumienia).

Systemy moralne poszczególnych społeczności przeważnie mocowane są w jakiś sposób w kultywowanych w tych grupach przekonaniach religijnych. Dotyczy to także tych kultur, w których nastąpiła znacząca sekularyzacja. W dużym uproszczeniu można ująć to w ten sposób, że stwierdzenie: "coś jest dobre", traktowane jest jako równoważne stwierdzeniu: "coś jest zgodne z wolą bóstwa". W laickiej perspektywie można natomiast mówić o stanowisku monistycznym wyrażającym tzw. absolutyzm moralny który jako produkt ewolucji kultury ma zasadniczo religijną proweniencję. Proponuję teraz przyjrzeć się historii monoteizmu na przykładzie tradycji judeochrześcijańskiej.

Początkowo plemiona semickie wyznawały różnych bogów. Wiara w konkretnego boga była częstokroć najistotniejszym elementem decydującym o tożsamości kulturowej pewnej grupy ludzi - nazwijmy ją grupą etniczną (choć jest to określenie nieprecyzyjne). Chodzi mi o przekonania w rodzaju: "Nasz bóg, wysłuchuje naszych modłów - opiekuje się nami. Miarą stopnia jego opieki jest to, jak nam się powodzi. Jeśli jesteśmy ciemiężeni przez ludy wyznające innych bogów, to dlatego, że nie dość czciliśmy naszego własnego i się on na nas rozgniewał."

Alternatywą było zwrócenie się do bóstw tych społeczności, którym aktualnie wiodło się lepiej. W pewnym momencie rozwoju judaizmu takie odstępstwa od krystalizującej się ortodoksji zaczęły być bardzo mocno piętnowane przez kapłanów, czego wyrazy znajdujemy w Starym Testamencie.

Monoteizm wyłonił się jako przekonanie, że istnieje tylko jeden bóg - inni są nie tyle gorsi, lub słabsi, co fałszywi - w istocie nie istnieją. Implikuje to taką alternatywę wykluczającą - albo jedyny Bóg (w danym przypadku Jahwe), jest wyłącznie bogiem "narodu wybranego" (Izraela), albo też jest Bogiem ("ojcem", czy też "stwórcą") również tych, którzy w niego nie wierzą.

Pierwsza interpretacja przez długi czas dominowała, ale druga nasuwała się nieodparcie. Chrześcijaństwo funkcjonujące początkowo jako żydowska sekta (czy raczej sekty) religijna, bardzo szybko zyskało popularność wśród innych grup etnicznych i innych kultur, właśnie dzięki uniwersalnemu charakterowi wierzeń - "Bóg, którego my już poznaliśmy, jest ojcem także tych, którzy go jeszcze nie znają".

Ale dlaczego piszę o tym w kontekście etyki? Otóż chodzi o zagadnienie tzw. "podmiotowości moralnej". Odpowiedź na pytanie czyje działania podlegają etycznej ocenie, komu przysługują prawa i na kogo nałożone są obowiązki. Świat starożytny (i nie tylko), charakteryzował w tym względzie daleko posunięty etnocentryzm. Dla starożytnego mieszkańca Judei "bliźnim" był wyłącznie inny Żyd, ale mieszkaniec Galilei wzbudzał już nieufność, nie mówiąc o pogardzie wyrażanej wobec żyjących w Samarii, którzy wprawdzie czcili Jahwe, lecz nie w Jerozolimskiej świątyni, ale na jakiejś swojej górze. Echa tych napięć etnicznych i narodziny nowych alternatywnych postaw znajdujemy na zwojach Nowego Testamentu. Konsekwentnie rozwinięty monoteizm zmuszał wyznawców do zanegowania ekskluzywnego etnocentryzmu. Było to tezy bez precedensu, które zdecydowały ostatecznie o supremacji chrześcijaństwa w tyglu kulturowym basenu Morza Śródziemnego. Jest to o tyle paradoksalne, iż postulaty tej nowej religii ("miłość nieprzyjaciół", "nadstawianie drugiego policzka", etc.) wydają się z pozoru memami letalnymi. Odpowiedzialnemu w dużej mierze za sukces ewolucyjny chrześcijaństwa Pawłowi z Tarsu przypisuje się znamienne:

Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą - dziedzicami

Te pierwotne ideały szybko zostały jednak zapomniane. Jak twierdził Freud, na skutek skażenia chrześcijaństwa kultem całego spektrum supernaturalnych istot pośrednich pomiędzy Pan sapiens, a bytem ultymatywnym - "świętych", "aniołów", "bogini matki w postaci Maryi". Ekspansja nowego kultu wiązała się ze sprzężeniem zwrotnym w postaci inkulturacji. Obserwując etnocentryczny charakter kultu maryjnego w Polsce, trudno się z Freudem nie zgodzić.

Ludzie przywiązani dzisiaj do etnocentrycznego paradygmatu (o którym pisałem komentując marsz podległości tożsamości etnicznej) mają nie lada zagwozdkę w kwestii własnej religijności. Niektórzy próbują odbudować wierzenia przedchrześcijańskie (neopoganizm). Inni traktują chrześcijaństwo instrumentalnie ubóstwiając w istocie pojęcie "Narodu".

Mimo tego chrześcijaństwo pozostało monoteizmem uniwersalnym. Można się o tym przekonać m.in. analizując poniższy wykres obrazujący zmiany demograficzne w światowej populacji katolików:

Ewolucja judeochrześcijaństwa wyłoniła co najmniej dwa istotne wzorce w zakresie wnioskowań etycznych:

  1. Przekonanie o podmiotowości etycznej niezależnej od pochodzenia etnicznego.
  2. Monizm wartości - postulatu istnienia jednej obiektywnej płaszczyzny etycznego wartościowania.

Wszelkie etnicyzmy, np. nacjonalizm, będą negować to pierwsze, najczęściej przy równoczesnym akcentowaniu tego drugiego. To oczywiście generuje sprzeczności, więc konsekwencją jest faktyczny etno-relatywizm efektujący w zawężeniu aplikowalności wartościowań etycznych do obrębu własnej kultury.

Z kolei nurty nonkognitywne w etyce, przy ogólnej indyferencji w stosunku do 1), podważać będą 2).

W moim odczuciu inne współczesne kognitywne teorie etyczne traktują zarówno uniwersalną podmiotowość etyczną, jak i monizm wartości, jako aksjomaty.

Postulat uniwersalnej podmiotowości etycznej nie budzi moich wątpliwości, a wręcz sensowne wydaje mi się rozszerzenie go na inne od naszego gatunki zwierząt, za czym argumentuje m.in. Peter Singer, a co w kontekście chrześcijańskiego personalizmu ciekawie opisuje Ula.

Postulat monizmu wartości wzbudza natomiast moją nieufność, przy czym chciałbym zaznaczyć iż nie jestem zwolennikiem jakiejś wersji relatywizmu. O problemach aksjologicznego absolutyzmu pewnie nie raz tu jeszcze napiszę i postaram się pokazać różne formy kognitywnej jego krytyki, choć z uwagi na utrwalenie w naszej kulturze opisanego paradygmatu monistycznego, ostatnia wypowiedź wydawać się może z razu nonsensowna.

piątek, 20 stycznia 2012

Nerdowskie dialogi: Garbage collector

- muszę wyciągnąć fusy z herbaty
- no to wyciągaj szybko, żeby ci się garbage collector nie uruchomił

Więcej o serii Nerdowskie dialogi.